niedziela, 7 lutego 2016

Od Blayvy - C.D Finnick'a

Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałam jakiegokolwiek świetlika, tak jakbym była całe życie zamknięta w pomieszczeniu, z dala od świata zewnętrznego. O czym ja gadam… Tak było!
- Ślicznie tutaj – odezwałam się nie pewnie, po czym wystawiłam ręce, na które usiadły małe robaczki. To łaskotało, jednak powstrzymałam się nawet od uśmiechania się, a tym bardziej od jakiegokolwiek ruchu. Chodziły po moich rękach, co było dosyć zabawne. A dzięki temu, że ciemność już całkowicie spowiła ten teren, robaczki świętojańskie wydawały się bardzo piękne i zadziwiające. „Wydobywać z siebie światło” przeszło mi przez myśl. Ja jedynie potrafiłam wydobyć z siebie mrok, a te świetliki były całkowitym moim przeciwieństwem.
Świetliki nadal czepiały się jego uszów, co mnie delikatnie bawiło. „Ciekawe jak to jest mieć uszy” przeszło mi przez myśl. To pewnie są bardzo wrażliwe miejsca, ale jednak… gdyby była taka możliwość, w sumie to bym chciała mieć i uszy i ogon. To by było ciekawe. Jednak chyba denerwujące… Finnick nadal próbował je odgonić spontanicznie poruszając uszami, jednak owady wyglądały, jakby zostały przyklejone. Tylko nieliczne z nich w jakikolwiek sposób się poruszały i odlatywały, aby z powrotem wrócić, albo zrobić miejsce nowym. Z tego powodu chłopak wspomagał sobie ręką, co bardziej skutkowało, jednak nie do końca. – Poczekaj – wstałam z ziemi i kucnęłam obok chłopaka, po czym ręką odgoniłam świetliki. O dziwo to od razu poskutkowało, ale to pewnie przez moje moce – jak już wspominałam, świetliki są moim przeciwieństwem. Ja tworzę ciemność, a oni światło. Za pewne to wyczuły, a takie agresywne ruchy w ich stronę przez moją rękę, mogły źle odebrać i chyba postanowiły dać spokój chłopakowi.
- D-dzięk-ki.
Nadal się jąkał, co mnie trochę także bawiło. Za pewne gdybym się uśmiechała, gdybym była radosna, to zapewne bym się zaśmiała, albo przynajmniej uśmiechnęła w stronę chłopaka, jednak tego nie zrobiłam i raczej nie zrobię w najbliższym czasie.
- Nie jąkaj się – tylko tyle odparłam, po czym wróciłam do świetlików. Gdy tylko wystawiłam rękę przed siebie, usiadło na niej kilka owadów. Przybliżyłam je do siebie, po czym spojrzałam na nie z bliska.
Były takie piękne… Ich światło nawet nie raziło w oczy. Po prostu były przepiękne. Już rozumiem chłopaka. Już wiem dlaczego lubi świetliki. W tej chwili i ja je polubiłam. Dla mnie nie tyle były piękne, to także zadziwiające. Pierwszy raz widziałam takie stworzenia. Nawet o nich nie słyszałam.
- Nigdy nie widziałam świetlików – powiedziałam wpatrzona w nie jak w obrazek. Wtedy jeden z owadów usiadł mi na nosie. Jako zwierze, pokręciłam nosem, po czym kichnęłam, gdyż świetlik nadal się trzymał. Usłyszałam cichy śmiech chłopaka.
- Na zdrowie – odparł, jednak nie zwróciłem na to większej uwagi. „Jednym uchem wchodzi, a drugim wychodzi, to co zdąży przejść do mózgu, zostanie” zarecytowała słowa mojej matki. Gdy tylko o niej pomyślałam, zrobiło mi się smutno, jednak tego nie ukazywałam. Nadal patrzyłam na świetliki, próbując zapomnieć o starej, czarnowłosej kobiece, która mnie zrodziła. – Naprawdę widzisz je pierwszy raz? – usłyszałam jego pytanie, które wyrwała mnie z myśli o matce. Spojrzałam na niego, po czym kiwnęłam głową.
- Nigdy nie wychodziłam nigdzie po zmroku, a potem byłam przez pięć lat zamknięta, bez kontaktu ze światem zewnętrznym, wiec nie miałam jak – powiedziałam bez namysłu. Głupia ja. Gdy się skapnęłam, co mu właśnie powiedziałam, skarciłam siebie w myślach. Muszę się zamknąć, żeby nie wygadać więcej. Ale może… tak trzeba? W końcu chciałam poznać lepiej chłopaka, a jeśli tylko on będzie o sobie opowiadał, to będzie takie niesprawiedliwe – ja wiem o nim wszystko, a on o mnie nic. Jednak… czy musiałam mu to powiedzieć?
Od razu odwróciłam wzrok speszona, kierując go na ziemię, na której siedzieliśmy. Przez moimi oczami ukazał się rodzinny ogród o zachodzie słońca i wołanie ojca, abym już wracała. Nigdy mi nie pozwalali nigdzie wychodzić po zmroku, nigdzie. Miałam siedzieć w domu. Nie wychodziłam nawet sama do lasu, ale jakoś się na to nie skarżyłam. Cieszę się, że ich słuchałam. Przynajmniej spędzałam z nimi więcej czasu i dłużej z nimi żyłam. Na szczęście chłopak się o nic nie pytał. Może widział, jakie to dla mnie trudne? A może nie był ciekawy? A może to tylko cisza przed burzą? Nie wiem i raczej się nie dowiem, bo nie odpowiem na jego pytanie na ten drażniący mnie temat.
Moje oczy podążyły za świetlikiem, który zniknął za krzakiem. Byłam zaciekawiona co się tam znajduje i bez słowa wstałam i skierowałam się do tego krzaka. A gdy go odsunęłam, przed moimi oczami ukazało się piękne małe jeziorko, oświetlone milionami owadów. Po chwili obok mnie pojawił się chłopak, który także patrzył z fascynacją na to miejsce. Podeszłam do wody i spojrzałam na swoje odbicie. Ciesz nie była granatowa, czy przezroczysta, a tym bardziej szara, tylko błękitna. Tak, czysty błękit, a to dzięki tych małym stworzonkom, które oświetlały nam to miejsce. Pomimo tego, ze była już noc, to miejsce było rozświetlone bardzo szczegółowo, a to dzięki świetlikom, księżycowi, oraz gwiazdom na ciemnej powłoce, którą nazywamy niebem.
- Nigdy tu jeszcze nie byłem – usłyszałam chłopaka. Zamoczyłam rękę w wodzie. Była bardzo ciepła, co mnie ucieszyło. W młodości uwielbiałam pływać, zawsze uczyłam moje rodzeństwo, które nawet się bało wody. Uśmiechnęłam się w duszy, po czym wstałam i wsadziłam nogę w ciecz. Była taka przyjemna, a noc nie była jakaś zimna.
- Pływasz? – zapytałam chłopaka. Dosyć mało się odzywam, ale jeśli już do tego dojdzie, to najczęściej są to krótkie wypowiedzi, z kilkoma słowami, albo nawet jednym. Rzadko się zdarza, gdy powiem coś dłuższego, jednak się zdarza, ale bardzo rzadko. Zaczęłam wchodzić do wody, nie zdejmując żadnych ubrań, nawet nie miałam zamiaru. Bałam się trochę, że niewiadomo co się może stać. Czułam na sobie wzrok chłopaka, który stał jak słup soli i się nie ruszał. Gdy woda sięgała mi do pasa, odwróciłam się w stronę chłopaka i przyjrzałam się mu, przechylając delikatnie głowę w bok.
- Ja… - podrapał się po karku zmieszany. – Nie pływał – opuścił głowę, gdyż na jego policzkach pojawił się rumieniec. Wyszłam z wody i podeszłam do niego. Był ode mnie o wiele wyższy, więc nawet jeśli spuścił głowę, to i tak widziałam ją bardzo dobre. Stanęłam przed nim, przez co poczułam dreszcze na plecach.
- Nauczę cię – złapałam go za rękę i odsunęłam się parę kroków, gdyż zdecydowanie stałam zbyt blisko jego ciała. Spojrzał na mnie jakby zdziwiony. – Jesteś jedynym, który opowiedział mi pierwszą w moim życiu jakaś historię. Do tego pokazałeś mi świetliki. W ramach podziękowania nauczę cię pływać. To bardzo proste. Uczyłam pływać nawet małe dzieci, więc z tobą nie będzie problemu – odparłam z kamienną miną, patrząc na jego twarz i ciągnąc go w stronę wody.
Nienawidzę tych momentów, gdzie zaczynam gadać jak najęta, nawet, jeśli to trwa tylko kilka sekund. Po prostu nienawidzę, po czuje się, jakbym zaczynała się otwierać przed kimś. Ale czyż nie o to mi chodzi? Już sama nie wiem o co mi chodzi.
Uważnie przyglądałam się białowłosemu, który także i mi się przyglądał, jednak był bardziej zamyślony. Chyba musiał przemyśleć moją propozycję. W sumie mu się nie dziwie – sam bym nie była pewna, czy gdybym nie umiała pływać, to czy bym zgodziła się na lekcję pływania. W końcu już wiem, ze nie umie pływać. Mogę go nauczyć tego, jednak równie dobrze bym mogła go utopić i to bez powodu. Wystarczy zaciągnąć go tam, gdzie jest głębiej, tak, by nie miał gruntu – chociaż to by było o wiele trudniejsze, bo mi o wiele szybciej się grunt skończy niż dla niego – i wystarczy go puścić i sam się utopi. Wszystko jest możliwe. Równie dobrze mogę po poderżnąć gardło w wodzie. Jednak jedyne co miałam teraz w głowie, to nadzieję, że się zgodzi, abym mogła mu podziękować w postaci nauki lekcji pływania.


<Finnick?>

Od Finnick'a - C.D Blayvy

Wpatrywałem się chwilę w dziewczynę, która czekała na odpowiedź. Czy zaproponowanie spaceru może być równoznaczne z wybaczeniem? Dała mi znać, że mogę już wstać. Wyprostowałem się i przytaknąłem głową. Następnie zacząłem otrzepywać się z brudu, który przyległ do mojego ubrania, gdy przepraszałem czarnowłosą. Po głowie chodziła mi jedna myśl: "Czy to co robię jest poprawne?". Byłem pewny jednej rzeczy, muszę być ostrożny. Nie mogę zaczynać tematów, które dotyczą przeszłości. Mogę stwierdzić jedynie stwierdzić, że Blayvy nie lubi zbytnio o sobie opowiadać. Chyba jak większość istot żyjących na Ziemi. Podążałem przez chwilę za dziewczyną, drzwi za szerokie nie były. Z resztą na ulicach pełno ludzi, a wiadomo, że jak ktoś z jakiegoś towarzystwa się rozepchnie na chodniku, może zostać stratowany. Co prawda takie wypadki rzadko się wydarzają, ale to tylko dzięki ładzie spacerowania zwanym "gęsiego". Będąc już w nieco mniej zaludnionym miejscu, zrównałem krok z drugą kartą. gdybym dalej szedł za nią byłoby to dosyć niemiłe uczucie, zarówno jak dla mnie, jak i dla niej. Rozejrzałem się dookoła, wypatrując kilku małych światełek. Blayvy szła obok w ciszy, pomyślałem, że nie chce mi przeszkadzać. Odwróciłem się do dziewczyny. Następnie spojrzałem na jasny księżyc, na którym widać było kilka ciemniejszych plam. Chcąc jakoś przełamać tą bezsensowną ciszę, odezwałem się do towarzyszki.
- Mówi ci coś nazwa "Księżycowa Bogini"? - zapytałem. - W Chinach istnieje pewna legenda, która w swój sposób tłumaczy w jaki sposób pojawiają się te plamy na księżycu.
Czułem na sobie jej wzrok. Nie wiedziałem dokładnie czy mam mówić dalej, czy lepiej się zamknąć. Chwilę trwając nad swoimi zastanowieniami, postawiłem na opcję pierwszą. Może nie znała tej opowieści, a po prostu nie chce prosić bym ją opowiedział. Nie przejmując się tym dłużej, zacząłem:
Dawniej w Chinach żył pewien odważny król, który stracił wiarę w ludzi. Pewnego dnia spotkał on prześliczną dziewczynę. Chcąc ją widzieć kiedy tylko chciał, zatrzymał ją u siebie w pałacu. Nie była zadowolona z okropnej postawy króla, dlatego też rzadko się odzywała. Władca starając się zyskać względy dziewczyny, pokazywał jej swoje bogactwa i obdarowywał ją prezentami. Ta jednak pozostawała obojętna. Podczas każdej pełni kobieta spalała kadzidło i świece ku czci księżyca. Ludzie wierzyli, że mieszka tam bóg, który sprawiał, że księżyc świeci. Chcąc być piękna, dziewczyna modliła się i prosiła o przystojnego męża. Podczas którejś pełni księżyca, chyba ósmej, król pokazał jej trzy ziołowe tabletki. Tłumaczył, że jeśli to zje, będzie żył wiecznie. Wtedy po raz pierwszy dziewczyna wzięła rzecz, którą on przyniósł. Król kontynuował. Ta dwójka miała wziąć po jednej tabletce by mogli być ze sobą już na zawsze. Nie był pewny co do tych tabletek, obawiał się efektów ubocznych. Wymusił na swej kochanej, aby wzięła je pierwsza. Jeśli nic by się jej nie stało, wziął by je natychmiast po niej. Dziewczyna uznała, że jeżeli weźmie trzy na raz to król w końcu ją straci. Przemówiła wówczas po raz pierwszy do króla: "Pozwól mi najpierw je obejrzeć, w przeciwnym razie nie wezmę ich w ogóle". Zaskoczony przemową dziewczyny dał jej tabletki do ręki. Nie mówiąc ani słowa połknęła wszystkie. Mężczyzna się wściekł, chciał zabić dziewczynę. W pewnym momencie zaczęła wznosić się w powietrze. Mogła latać, a on nie mógł jej złapać. Obserwował tylko jej lot w kierunku księżyca. Po tym wydarzeniu ludzie uwierzyli, że na księżycu mieszka piękna kobieta z małym, starym mężczyzną i króliczkiem. Stary mężczyzna był bogiem zaś króliczek jego zwierzątkiem. Chińczycy wierzyli, że na księżycu żyją ludzie. Ich poruszanie się tłumaczyli pojawiającymi się ciemnymi plamami, kiedy się spoglądało w stronę księżyca. Ludzie czcili czystość dziewczyny, a podczas każdej pełni księżyca w środku jesieni do dziś organizowany jest festiwal ku jej pamięci. - Wziąłem głęboki oddech po skończeniu opowieści. - Wydaje mi się, że to było jakoś tak.
Nagle coś przeleciało mi przed oczyma. W środku ducha poczułem niewytłumaczoną radość, na zewnątrz pozostałem tak samo niewzruszony jak wcześniej. Niedaleko pewnie znajdował się jakiś zbiorniczek wody. Machnąłem ręką do Blayvy na znak by za mną podążyła. Zawahała się gdy nagle skręciłem z głównej ścieżki.
- Idziesz? - zawołałem za sobą.
- Tak - odpowiedziała i stanęła za mną.
Dookoła wśród traw uniosły się świetliki, których światełko odbijało się od tafli małego jeziorka. Uklęknąłem i uniosłem dłoń w kierunku większej grupy owadów. Poprosiłem również znajomą o to by nieco się zniżyła. Przez jakiś czas w ogóle się nie ruszałem, a kilka robaczków usiadło na mojej ręce. Złapałem je, a następnie przybliżyłem się do czarnowłosej.
- Mówiłem Ci, że lubię świetliki. - Tuż przed nią wypuściłem małe żyjątka. - Bioluminescencja, cudowne zjawisko. Móc samemu wytwarzać światło, "włączać i wyłączać" kiedy tylko się zechce... Jeśli przez chwileczkę nie będziesz się ruszać, będą w stanie nawet usiąść na tobie. Choć w sumie znajdą się i te takie odważniejsze, które nie czekają na to, aż pozostaniesz w bezruchu.
Zamyśliłem się w chwilę, to naprawdę miłe uczucie. Ktoś obserwuje kochane świetliki razem ze mną. Z klęku przeniosłem się do siadu, następnie oparłem się rękoma - za dużo mówię. Blayvy jednak miała w sobie chyba coś takiego, że nie potrafiłem milczeć tak jak zawsze. Pewnie to dlatego, że jest kartą. Wiadomo, że będąc z bogiem nie można sobie na wiele pozwolić. No nic. Momentalnie poczułem jak coś pląta się między moimi uszkami. Łaskotało, strasznie łaskotało. Gdy to nie ustawało przesunąłem ręce do przodu. Nie chciałem upaść na twarz, bo to boli. Kochane, a jednak wredne robaczki! Energicznie ruszając uszami starałem się ich odgonić, ale to na nic. Było ich coraz to więcej. Na policzki mimowolnie wdarły się rumieńce, a więc natychmiast odwróciłem głowę. Postanowiłem więc sobie wspomóc jedną z dłoni, którą zacząłem machać w celu odstraszenia świetlików.
- By-Bywają i te... te tak-kie w-w-wre-dne - zacząłem dukać.


< Blayvy? >

Od Han Yury

Wyskoczyłam z jednej ze swoich licznych dziupli. Niedługo zapadnie zmrok, a to odznacza, że pora wybrać się na polowanie. Miałam dość jedzenia owoców, które były moim pożywieniem przez ostatni tydzień. Niestety tylko je jak na razie udało mi się zebrać. Dzisiaj naszła mnie wyjątkowa ochota na jakąś wiewiórkę czy sowę. Spokojnym krokiem poszłam się rozejrzeć po lesie. W koło pełno było śladów przeróżnych zwierząt zamieszkujących ten las, jednak nie zauważyłam niczego, co mogłoby świadczyć o obecności poszukiwanych przeze mnie gatunków. Szwendałam się po okolicy jeszcze jakichś czas, lecz gdy nie przyniosło to rezultatów postanowiłam spróbować szczęścia na większej wysokości. Wspięłam się na pobliskie drzewo, na którym po chwili usiadłam i rozejrzałam się. O tej porze znacznie łatwiej o sowę, jednak poszczęściło mi się. Na sąsiednim drzewie siedział mały, rudy ssak, oglądający znalezionego chwilę temu orzecha. Moje oczy lekko się poszerzyły. Wstałam i cichym krokiem zmieniłam miejsce swojego pobytu. Przeskoczyłam na drzewo, na którym siedziała wiewiórka, i znów zaczęłam jej się przyglądać. Nie była świadoma mojej obecności. Gdy maleństwo ruszało zanieść zdobycz do swojego domu, ja szybko na nie ruszyłam. Postarałam się, aby zwierzę umarło szybko i w miarę możliwości bezboleśnie. Nie lubiłam zabijać, jednak takie są prawa natury. W końcu urodziłam się drapieżnikiem. Zatargałam zdobycz jeszcze wyżej, by mieć pewność, że nikt nie zechce mi jej teraz odebrać. Na wszelki wypadek rozejrzałam się jeszcze i dopiero po upewnieniu się, że jestem sama przystąpiłam do posiłku. Po dłuższej chwili mogłam już zająć się inną rzeczą. Niewielka część martwego zwierzęcia pozostała nietknięta, więc zrzuciłam padlinę na ziemię, by jakieś inne zwierzę mogło ją dokończyć. Ruszyłam znaleźć jakieś zwierzę, które mogłoby mi opowiedzieć o rzeczach, które działy się u nas w lesie podczas gdy ja spałam. Spokojnie mogę zaliczyć nocny tryb życia do minusów mojego życia. Podczas gdy większość zwierząt żerowała za dnia, podczas którego działy się niekiedy naprawdę interesujące rzeczy, ja go przesypiałam. Akurat, gdy chciałam zeskoczyć na ziemię usłyszałam trzask gałęzi. Wiedziałam, że musi to być coś dużego, jednak mniejszego od niedźwiedzia czy jelenia, lecz większego od wilka bądź dzika. Odwróciłam głowę w stronę, z której dochodził dźwięk, jednak nic nie ujrzałam. Pomyślałam, że może jednak mi się to zdawało i zaczęłam iść dalej. Po jakimś czasie znów usłyszałam łamane gałęzie, jednak teraz znacznie bliżej. Nie rozglądając się już, wdrapałam się na najbliższe drzewo, tak wysoko, jak tylko się dało. Dopiero na jednej z wyższych gałęzi zauważyłam, że po lesie chodzi jakiś człowiek. Dziwiło mnie to, bo rzadko ktokolwiek pojawiał się w tej części lasu, nie wspominając już, że robił to w dnień. Nieznany osobnik zaciekawił mnie, więc postanowiłam udać się za nim, oczywiście zachowując przy tym bezpieczną odległość między nami. Ku mojemu rozczarowaniu człowiek tylko chodził i chodził. Gdy już miałam zrezygnować z obserwowania go, ten usiadł pod jednym z drzew. Pomyślałam, że może coś mu jest i potrzebuje pomocy. Zeszłam na ziemię i przybrałam swoją ludzką postać. Podeszłam do nieznajomego od tyłu i ukucnęłam przy nim, starając się zrobić to jak najciszej.
-Witaj- powiedziałam, kładąc mu delikatnie rękę na ramieniu.

 <Ktoś?>

Kuna Leśna

LOGIN: Kurotie
ADRES E-MAIL:
AUTOR ZDJĘCIA: 
♦♦♦
NAZWA KARTY: Leśna Dziewica
ZWIERZĘ:Kuna Leśna
ŚWIĘTA BROŃ:Rapier
WŁAŚCICIEL:
MOCE:
  • We włosy dziewczyny są wplecione pnącza, z których wyrastają kwiaty o różnych właściwościach, które w każdej chwili można zerwać. Przykładowo fioletowy kwiat zawiera w sobie truciznę, a żółty może rozświetlić nawet najciemniejsze z miejsc. Rośliny po jakimś czasie odrastają. 
  • Leśna Dziewica potrafi kontrolować rośliny wyrastające z ziemi, lub nawet te, których nie widać jeszcze na powierzchni. Wystarczająco grube i duże mogą służyć za transport, a te znacznie mniejsze mogą robić za "pupili, bo w końcu one też są żywymi istotami.
♦♦♦
IMIĘ: Han Yura
WIEK: 20 lat
PŁEĆ: Kobieta
WZROST: 164 cm.
ORIENTACJA: Heteroseksualizm
♦♦♦
APARYCJA:Kobieta stosunkowo niska i chuda. W odpowiednich miejscach ma nieco więcej ciała, co znacznie poprawia jej wygląd i nadaje kobiecości. W ciemnobrązowe włosy, wiecznie zaplecione w długi, gruby warkocz, ma wplecione pnącza porośnięte różnokolorowymi kwiatami. Jej ciemnozielone oczy idealnie komponują się z ozdobami w jej włosach. Na jej twarzy zazwyczaj gości leciutki rumieniec, a drobne usteczka wykrzywione są w uśmiechu. Stroje Han Yury niezależnie od pory roku przypominają letnie sukienki, ze złotymi dodatkami w niektórych miejscach. Na jej szyi zawsze można zauważyć złoty naszyjnik z rubinem.
OSOBOWOŚĆ:Han Yura należy do osób o żywiołowym usposobieniu. Lubi przebywać na świeżym powietrzu i spędzać aktywnie czas, choć w niektórych momentach woli usiąść pod jakimś drzewem i poobserwować innych. Większość życia spędziła w lesie, gdzie miała okazję zaprzyjaźnić się z wieloma innymi gatunkami zwierząt, dzięki czemu nauczyła się dogadywać z większością charakterów. Dziewczyna nienawidzi sporów i kłótni wszystkiego rodzaju, więc podczas nich przyjmuje bierną postawę i ulega drugiej stronie. Na świat patrzy przez różowe okulary, które bardzo rzadko znikają z jej nosa. Z natury jest bardzo pomocna i opiekuńcza. Lubi mieć przy sobie kogoś, o kogo mogłaby zadbać.
CIEKAWOSTKI:
  • Dziewczyna nigdy nie nosiła butów 
  • Uwielbia pić herbatkę na świeżym powietrzu. Najlepiej jeśli jest o smaku owoców leśnych
♦♦♦
ATRYBUTY:
  • ZWINNOŚĆ - 60
  • SZYBKOŚĆ - 60
  • WYTRZYMAŁOŚĆ -15
  • MOC MAGICZNA -55
  • SIŁA 10

Od Blayvy - Snen cz. 2

Kolejny przedziwny sen. Tym razem dwie dziewczyny, którą jestem? Nie wiem. Czuje się, jakby patrzyła na nich i słuchała z lotu ptaka. Jednak w pierwszej części byłam dziewczyną, o imieniu Nyxs - znowu
- Nie baw się rybami! – usłyszałam krzyk Lorry.
Popatrzyłam na nią niewinnym wzrokiem, po czym wyjęłam rybę z bluzy i wrzuciłam do koszyka. W lnianym przedmiocie, który kupiłam na rynku, mieściło się już z siedem ryb. Ja złowiłam tylko dwie, jakoś nie jestem w tym dobra. Aż dziwie się, jak Lorra wytrzymuję siedzenie na łódce w ciszy, gdyż sama mi powiedziała, że nie lubi siedzieć w jednym miejscu. Zaprzecza sama sobie, ale jakoś nie będę jej pytać o szczegóły.
Ponownie usiadłam obok brunetki i chwyciłam wędkę, a raczej kij z żyłką i haczykiem z robakiem na końcu. Dziewczyna się do mnie przybliżyła z miłym uśmiechem.
- Jak myślisz, na jaką wyspę przyjdzie pora? – spojrzałam na nią zdziwiona. Nie rozumiałam tego pytania. Gdy tylko ujrzała mój wzrok, mówiła dalej. – Przecież słyszałaś o tym wydarzeniu. Jak wyspa została zatopiona. Teraz mówią, że wkrótce przyjdzie czas na kolejną – Lorra zrobiła minę, jakby opowiadała horror. Ja się tylko zaśmiałam.
- Skąd to słyszałaś? To był tylko wypadek. Dobrze wiesz, że to była tylko walka, która zabiła wszystkich, którzy tam byli. – wróciłam wzrokiem na morze, a moja mina zapewne pokazywała, że się rozmarzyłam. I tak w pewnym sensie było.
Pół roku temu mówiła o tym cała wyspa i zapewne nie tylko nasza. Teraz ludzie tylko o tym wspominają, co się działo rok temu. Jeszcze to pamiętam. Gdy tylko weszłam do domu Lorry, jej brat zaczął krzyczeć. Bał się, że to spotka i tą wyspę i że musimy się wszyscy ewakuować. Oczywiście chodziło o zatopienie wyspy Światła. Dotarła do nas wiadomość, która mówiła o tym wydarzeniu. Jeden z mieszkańców uciekł przez śmiercią, która zdołała go znaleźć dwa dni później. Jednak przed śmiercią opowiedział co się stało na wyspie.
Wszystko działo się o północy, gdy księżyc stał się czerwony, jakby ktoś wylał na niego krew. Pojawiła się nieznajoma kobieta, która kogoś szukała. Kilka minut po tym jeden z domów zapłonął, jednak nie zwykłym ogniem. Nie był to czerwony ogień, ale czarny. Czarne płomienie pochłonęły budynek, sekundę później płomienie dostały błękitnej barwy, która się wymieszała z czarną. Do tego doszedł odcień kaszmiru. Pomimo strachu jaki ludzie wtedy przeżywali, ogień był przepiękny. Nieznajoma kobieta stała przez domem w dłoni dzierżąc pistolet. Na plecach miała łuk i kołczan, a w pasie miecze. Wszyscy ją wzięli za wojowniczkę, ale czego by taka kobieta tu szukała? Później w płomieniach ujawniła się kobieta. Wszyscy ją znali z wyglądu, ale nikt jej nie znał naprawdę. Podała się za Blue, chociaż mało ludzi jej uwierzyło. Myśleli, że kłamie, ale nikt nie dowiedział się prawdy. Owa Blue nagle zmieniła swoją formę. Urosły jej rogi, ogon, uszy się zmieniły i ukazały się zęby, jak u wampira. To było córka Szatana. Nikt nie miał wątpliwości. Owe kobiety stoczyły ze sobą walkę, która razem z tym zniszczyła całą wyspę. Nieznajoma umarła w męczarniach, a dziewczyna zatopiła wyspę, aby pozbyć się światków. Wraz z wyspą, ona też umarła, gdyż w ułamku sekundy została przeszyta strzałą. Teraz niezależnie czy by przeżyła, nikt by jej nie rozpoznał. Ani jednej, ani drugiej. Nikt ich nie znał.
- Dobra, wracajmy. – powiedziała Lorra, po czym obydwie złapałyśmy za wiosła i zaczęłyśmy płynąć.
Woda była spokojna, a niebo czyste. Nie mogło być lepiej, gdyż taka pogoda jest wspaniała. Przynajmniej dla mnie. W takie dni najbardziej lubię leżeć na polanie, patrzeć w niebo i rozpłynąć się w marzeniach.
- Wielkie dzięki. Sprzedam je na rynku. – brunetka uśmiechnęła się wdzięcznie dalej machając wiosłem, w jeden bok, potem w drugi. Zaśmiałam się.
- Kiedyś pójdę z tobą się targować. Ale jak na razie nie interesuje się tym – odparłam z uśmiechem. To była nasza jedna z różnic – Lorra świetnie się targowała, sprzedawała na runku, ja czegoś takiego nie potrafiłam. Dziewczyna uważa, ze jestem zbyt miła i chyba ma rację. Łatwiej by było oddać wszystko za darmo, ale z tego nie wyżyjesz raczej.
Przymocowaliśmy łódkę liną do pomostu. Lorra chwyciłam koszyk z rybami, a ja zakopałam sobie nogi w piachu. Skierowałam wzrok na wodę i od razu poczułam jego wołanie.
- Jak wrócisz, krzyknij. Idę popływać, – nie rozbierając się pobiegłam na most, z którego wskoczyłam do wody w ubraniach. Od razu zanurkowałam i dotknęłam dna. Jestem jedną z najlepszych pływaczek na świecie, potrafię wstrzymać oddech na bardzo długo.
Popłynęłam dalej, za każdy razem nurkując pod wodą. Byłam już dosyć daleko od wyspy, ale nie bałam się niczego w takie odległości, której widzę jakiś ląd. Wtedy poczułam silną falę z tyłu. Gdyby nie to, ze byłam pod wodę, możliwe, ze bym wylądowała dosyć daleko. Odwróciłam się. Zdziwiłam się, ale jednocześnie przestraszyłam. Nigdy w życiu niczego takiego nie widziałam. Statek. A raczej targowiec. Tak się mówi na statki, które zajmują się transportem z wyspy na wyspę. Tak. To jak najbardziej był targowiec. Poznałam go, chociaż byłam pod wodą. Jak to zrobiłam? Proste. Był koloru brązowego, ciemnego brązu, którym zawsze się maluje tego typu łodzie. Jednak to nie wszystko. Maszyna zaczęła tonąć i to nie bez powodu. Pierwszym powodem była skała, z którą się zderzyli. Drugim powodem było stworzenie morskie, które u nas się nazywa ręg. Jest to potwór morski w stylu wielkiej ośmiornicy, a nawet krakena. Jednak posiada trzy głowy, jest czarna, jej ciało jest pokryte łuskami niczym u smoków, posiada dziesięć macek. Jednak to nie wszystko. Najgorsza jest jej broń – trucizna, która się znajduje w całym jej ciele. Zabija ona człowieka od razu po dostaniu się do krwiobiegu. Ręg zatruwa innych, dzięki ostrym zakończeniom swoich macek, które mogą się zdać flakowate i miękkie. Byłam przerażona. Te stworzenia są bardzo rzadkie, ale i bardzo agresywne. Dotychczas się nie bałam pływać, bo nie wierzyłam, że kiedyś takie coś mnie zaatakuję. Ale teraz widzę na własne oczy, ja zabija ludzi.
Powietrze w płucach się skończyło, więc wypłynęłam na powierzchnię, biorąc duży wdech. Widok na powierzchni był jeszcze bardziej przerażający. Ujrzałam jego trzy głowy, a jego macki powoli zabijały ludzi. Niektórzy skakali do wody, jednak wraz z tym od razu utracili swoje życie. Na statku niektórzy próbowali się ratować, próbując zabić morskie stworzenie. Jednak taki czyn jest prawie że niemożliwy.
- Nyxs! – usłyszałam krzyk i się gwałtownie odwróciłam o sto osiemdziesiąt stopni, jakbym poczułam dotyk, należący do zjawy. Ale to nie o to chodziło. To Lorra płynęła na łodzi, w moją stronę. W ciągu kilku sekund znalazłam się na łodzi, a gdy obydwie się odwróciliśmy, prawie że krzyknęłyśmy ze strachu.
Moje ciało zdrętwiało, strach je sparaliżował. Nie chodziło tu o statek, który szedł na dno i z którego z wody wystawał jeszcze kadłub. Chodziło o ręga.
- To nie możliwe... Co się stało?! – krzyknęłam.
W ciągu tych kilku sekund, gdy Lorra wciągała mnie do łodzi, a nasze oczy nie wiedziały tej walki o życie, potwór przegrał. Każdy wie, że krew ręga nie jest czerwona, a niebieska. Ciemno niebieska. Taki właśnie kolor przybrała woda w jego okolicy. Potwór krwawił. Nie miał już jednej z głów, jak i kilku macek. Jego całe ciało było pocięte, jakby ktoś przejechał po jego łuskach nożem. Ale to nie jest możliwe. Zwykły śmiertelnik nie przebije jego łusek. To jest fizycznie nie możliwe. Skład łusek wykazuje na to, że można je porównać do stali, są może i nawet mocniejsze, dlatego zabicie ich jest wręcz niewykonalne. Niewykonalne tak samo jak to, że teraz widzimy jak to stworzenie umiera. Jego ryczenie jest tak potężne, że moje uszy zaraz by wybuchły. Jestem pewna, że nie tylko my to słyszymy, a może i nie tylko my to widzimy, nie licząc tego żywego osobnika, która poćwiartował morską istotę.
Ręg wyzionął ducha i ponownie skrył się w wodzie, jednak jako martwy. Zostały tylko jego ciało, które teraz zapewne spoczywa gdzieś na dnie oceanu. Statek także zniknął w wodzie, nawet jego kadłub, który dzielnie się trzymał na powierzchni. Nic nie zostało z tej walki, nie licząc oczywiście rozwalonej morskiej skały, która także była bliska zatonięciu. Nawet na powierzchni wody nie znalazły się szczątku targowca. Zamiast tego, woda zmieniła barwę na ciemniejszą, przez krew ręga, która w chwili obecnej rozpływała się w wodzie w najbliższym kilometrze.
Znajdowałyśmy się na łodzi – ja siedziałam, a ona stała obok mnie – w ciszy. Żadna z nas się nie odezwała. Taki widok jest rzadko spotykany, prawie że raz na kilka lat i nie dla wszystkich jest wskazane ujrzeć ten widok. Gdybym miała taką możliwość, zamieniłabym się z kimś miejscami. Byłam przerażona i chciałabym o tym zapomnieć, a jednak nie mogę.
- Nyxs... Nyxs! – dziewczyna zaczęła mną potrząsać, a ja z trudem oderwałam wzrok od miejsca walki. – Ocknij się. Wracamy. – powiedziała szybko, po czym usiadła obok mnie i chwyciła wiosło. Pomachałam głową i spojrzałam na dziewczynę, która po chwili walnęła mnie z liścia. Bolało trochę, ale jednak podziękowałam, gdyż teraz się całkowicie ocknęłam.
Chwyciłam wiosło, jednak poczułam coś dziwnego. Jakby nie wszystko było zakończone. Może inaczej. Mieliście kiedyś uczucie, że czegoś zapomnieliście? Tak właśnie teraz ja się czułam. Odwróciłam głowę, a wtedy na wodzie pojawiły się bąbelki, które równie szybko jak się pojawiły, tak szybko pękły.
- Lorrainne. Czekaj – skręcając głowę, złapałam dziewczyną za ramię, a ona się wzdrygnęła.
Nie odpowiedziała.
Kilka sekund patrzyłam na powierzchnię wody, aż bąbelki pojawiły się ponownie. Bez namysłu wskoczyłam do granatowej wody, która zapewne zafarbuje mi ubrania na niebiesko. Przepłynęłam tylko z dwa lub trzy metry. Obróciłam się wokół własnej osi, wypatrując czegoś... sama nie wiem. Czegoś niezwykłego? Albo dziwnego? A może przerażającego? Niestety trafiłam na coś, co można opisać tymi trzeba słowami. Niedaleko mnie, gdzie woda była o dziwo czysta i wręcz spokojna, znajdowało się tam z poszarpanymi ubraniami, z ranami ciętymi i otwartymi oczami, nie przytomne – może i nawet martwe – ciało człowieka.

Otworzyłam oczy. Dyszałam. Nie wiedziałam co się działo. Nade mną rozciągało się piękne niebieskie niebo, z kilkoma białymi puszystymi chmurami, które płynęły wraz z wiatrem, który przeszywał moje ciało zimnym powietrzem. Dopiero po kilku sekundach się uspokoiłam i się rozejrzałam. Znajdowałam się na polanie, pod drzewem, gdzie ucięłam sobie drzemkę. Musiałam dosyć krótko spać, bo słońce praktycznie nie zmieniło swego położenia. Podniosłam się na łokciach. Nadal byłam trochę senna. „Ja to mam przedziwne sny” przeszło mi przez myśl, po czym ponownie oparłam głowę na miękkiej trawie i zamknęłam oczy…
I mój sen został kontynuowany. Jednak tym razem nie jestem Nyxs, ale tą drugą dziewczyną – Lorrainne.

Zniknęła pod granatową wodą. Wiem, że Nyxs jest uzdolniona i potrafi długo wytrzymać pod wodą, ale jednak mogłaby by szybciej wypłynąć. Boje się o nią, a jeśli coś się jej stanie, a ja nie będę mogła nic zrobić, nie wybaczę sobie tego. Siedziałam na łodzi czekając i nie mogąc nic w tej chwili zrobić. Teraz zapewne zrobi się głośno. Jestem pewna na sto procent, że nie tylko my byliśmy świadkami tego.
W końcu usłyszałam plusk wody, a przede mną pojawiła się blondyna, ale nie sama. Miała na plecach jakąś dziewczynę, na oko w moim wieku, jednak niższą ode mnie i od Nyxs. Jej ubranie było całe porwane, a ona sama miała wiele ran, z których jeszcze sączyła się ciecz.
- Kto to jest? – zapytałam zmieszana, gdy Nyxs wciągnęła ją na pokład.
Kobieta wyraźnie oddychała, była po prostu nie przytomna.
- Nie wiem, ale chyba jej tu nie zostawimy – i na tym rozmowa się skończyła.
Machałam wiosłami w jeden bok, potem drugi bok, aż łódka dotknęła pomostu. W tym czasie Nyxs zatamowała poważniejsze rany. Przywiązałam łódkę, po czym wzięłam nieznajomą na plecy. Nie była ciężka czy lekka. Może jest mała, ale jak na nią jest nieźle umięśniona. Do tego brzydka nie jest, ale jej nie znam. Pierwszy raz widzę tą postać. Oby ktoś na wyspie ją kojarzył. To nam ułatwi zapewne rozmowę z nią, chyba.
Zabrałyśmy ją do mojego domu i położyłyśmy na łóżko, gdyż mieszkanie Nyxs było dalej. Cody gdy tylko ujrzał nieznajomą, od razu zaczął zadawać wiele pytań, chociaż ma on dopiero dziesięć lat.
- Kto to jest? – blondyna podała mi apteczkę, z której wyjęłam oczyszczoną wodę, do której zostały dodane pewne rośliny, oraz cienki materiał, który był złożony. – Żyję? – wraz z przyjaciółką zaczęłyśmy jej oczyszczać rany, a następnie owijałyśmy je bandażem. Zapewne i tak straciła dużo krwi, więc szybko to ona nie wstanie. Zdjęłyśmy jej wszystkie ubrania, więc wygoniłyśmy z pokoju mojego braciszka, ignorując jego pytania. Znowu miał tą samą naburmuszoną minę, jakbym mu czegoś zakazała. Wróciłyśmy do dziewczyny. Umyłyśmy ją, po czym ubraliśmy w moje ubrania, które były na mnie już za małe, a na niej leżały idealnie. Przykryłyśmy ją, aby jej ciało się ogrzało.
Nieznajoma nie obudziła się przez dłuższy czas. W tym czasie ja ugotowałam coś do jedzenia, a Nyxs usiadła z nosem wetkniętym w książkę. Gdy kolacja byłą gotowa, na stole ukazał się pieczone mięso łani, z polewą, ziemniakami i sałatką. Pomimo to, że przyjaciółka nigdy w życiu by nie skrzywdziła niczego, to jednak nie pogardzi mięsem. Blondynka położyła książkę na stoliku. Zauważyłam, że czytała jakaś nową, pod tytułem „Siedem Luster”. Nie zwróciłam na to większej uwagi i razem usiadłyśmy do stołu. Zawołałam Milo, który bawił się z kolegami na podwórku, po czym cała nasza trójka zaczęła jeść.
Niestety kobieta się nie obudziła. Robiło się coraz bardziej ciemniej, dlatego poszłyśmy na rynek w dwóch celach – sprzedać trochę ryb oraz wyciągnąć z ludzi coś na temat tej walki na morzu. Nyxs poszła w jedną stronę, w celu dowiedzenia się czegoś, a ja wpierw poszłam do staruszki, której zawsze sprzedaje ryby.
- Proszę. Siedem ryb. – podałam jej ryby, które wyjęłam z koszyka.
- Dziękuje dziecko. – zrobiłam ukłon jak zawsze i podała mi jedną wiewiórkę, bochenek chleba i trochę pieniędzy.
- Słyszała może pani ryk ręga dzisiaj? – zapytałam chowając monety do kieszeni, a wiewiórkę i chleb do torby.
- Słyszałam, ale nie wiem skąd. – odparła z uśmiechem, po czym zamknęła drzwi. Staruszka na którą mówią Pani Rue, nigdy nie była zbyt rozmowna i najczęściej w połowie rozmowy zamykała drzwi, aby uniknąć jej.
Odeszłam od drzwi i poszłam w przeciwnym kierunku, którym poszła Nyxs. Wcześniej się zgadałyśmy, że spotkamy się jutro u mnie w domu.
Pierwszym przechodniem była jakaś mała dziewczynka, która niczego nawet nie słyszała, gdyż spała. Następnie skręciłam do domu Saveryn’a, który widział przez lunetę całe zdarzenie i tak szczerze, nie wie o co chodziło. Inni albo widzieli ruszające się postacie, albo słyszeli ryk, albo całkowicie nie wiedzą o co chodzi. Nie było nawet sensu pytać ich o nieznajomą, gdyż odpowiedzieć zapewne będzie przecząca. Popytałam się ponad połowy wyspy i niczego się nie dowiedziałam. Tylko jeden ze starców, którego nazywany po prostu staruszkiem, zaczął mi opowiadać o swojej wyprawie na targowcu, gdzie widział w oddali walkę ręgów. Nie urzekła mnie zbytnio ta historia, ale jednak wysłuchałam jej do końca.
Po nieudanych przesłuchaniu ludzi wróciłam do siebie. Milo położył się w łóżku, a gdy przekroczyłam próg tego pokoju, automatycznie otworzył oczy.
- Co to jest za dziewczyna? I czemu leży nieprzytomna? – nie obeszło się bez pytań.
- Później ci wytłumaczę. – zignorowałam jego pytania, czego szczerze nie lubi.
Weszłam do swojego pokoju, gdzie na łóżku – w rzeczywistości była deska pokryta sianem i kocem, poduszką wypchaną piórami i kolejnym kocem do przykrycia – leżała ta nieprzytomna. Nadal miała zamknięte oczy i nawet się nie poruszyła, nie zmieniła pozycji. No cóż. Będę musiała czekać do jutra. Przed zaśnięciem sprawdziłam stan rannej, po czym sama się położyłam na ziemi, przykrywając kocem, który znalazłam w szafie.
Obudziły mnie jak zawsze promienie słońca, gdyż moje okno znajduje się w kierunku wschodu. Centralnie tak, gdzie wstaje słońce. Rozciągnęłam się i wtedy usłyszałam jęk. Z ręką założoną na szyi z tyłu, obróciłam się w kierunku leżącej. Głowę miała odwróconą do mnie, oraz otwarte oczy, które były dziwnego koloru – otóż nie były niebieskie czy zielone, a nawet kocie, tylko srebrne, szare, jakby bezbarwne, co mnie mocno zdziwiło. Pomimo tego uśmiechnęłam się ciepło to dziewczyny, która nie wiedziała gdzie jest, co się stało i kim jestem – przynajmniej to wyrażała jej mina.
- Cześć. Jestem Lorrainne, a ty? – zagadnęłam.
Jednak dziewczyna nie odpowiedziała, tylko oparła się na łokciach i wstała. O dziwo nie jęknęła już. Nie jestem pewna nawet czy wtedy to zrobiło z bólu, czy przez słońce, które poraziło ją w oczy. Zdjęła z siebie koc i spojrzała na wszystkie bandaże na swym ciele. Dokładnie obejrzała całe ciało. Milczałyśmy. Ona byłą wyraźnie zajęta sobą, albo przynajmniej myśleniem co teraz odpowiedzieć. Może swoje imię? A z resztą. Jej brązowe włosy oparły jej na twarz, więc je zgarnęła i postawiła stopy na podłodze. Rzeczywiście była niziutka, co było na swój sposób słodkie.
- Gdzie jestem? – to było jej pierwsze pytanie.

Pierwsze i ostatnie pytanie w tych cholernie dziwnym śnie. Znowu otworzyłam oczy. Tym razem może i sen był o wiele krótszy, to jednak o wiele dłużej spałam – słońce już zaszło, a ziemię spowił półmrok. Na niebie zaczęły pojawiać się gwiazdy, nawet księżyc już znalazł swoje miejsce na nocnym niebie. Chmury widziałam jak przez mgłę. Nadal znajdowałam się przy tym samym drzewie, tym razem była jednak jakaś spokojniejsza. Jednak nadal nie widziałam sensu w moich snach – zawsze toczą się jak prawdziwe życie, zawsze jestem jakąś dziewczyną, której nigdy w życiu nie widziałam, zawsze jestem kimś innym, zawsze jestem w innym miejscu, zawsze jest to opowieść o czymś innym.
Podniosłam się na łokciach do pozycji siedzącej, po czym podniosłam dłonie. Chciałam sobie przetrzeć oczy, jednak w lewej ręce poczułam coś dziwnego. Twardego, dosyć ostrego i zimnego. Spojrzałam na rękę, a tam znajdowała się mała figurka ręga.
- Co jest? – zdziwiłam się i uważnie przyjrzałam się tej rzeczy. Jakim cudem to pojawiło się w mojej dłoni? Na początku kryształek, a teraz ta figurka. Nie wiedziałam co mam myśleć. Ktoś robił sobie ze mnie żarty? Ale jakim cudem? Może jakaś karta potrafi wpływać na sny, włada nimi i wie co mi się śniło? Albo to tej karty sprawka? Może chce mi namieszać w głowie? Wątpię. Czuje tylko, że to jest chyba początek pięknej przygody, która może wkrótce się zacznie. A więc… Dobranoc…

KONIEC

Od Blayvy - C.D Finnick'a

Sama nie wiem co mam teraz myśleć. „Pierwsze i ostatnie spotkanie… rozpoczęło się poślizgiem na lodzie, a zakończyło na tym durnym pytaniu, kto cię skrzywdził”. Czy to ma jakikolwiek sens? W tej chwili chciałam z jednej strony wyjść, a z drugiej strony było mi szkoda chłopaka – widać było, ze żałował tego pytania. Teraz tylko namieszał mi w głowie. Nie chciałam sobie tego przypominać, nie chciałam słyszeć słowa „krzywda”, a tym bardziej „gwałt”. Te dwa słowa od razu przywoływało tamto wspomnienie, które nie trwało dwa, czy trzy dni, ale lata. Chłopak sobie nagrabił u mnie tą ciekawością, może go teraz nienawidziłam? Bardzo możliwe. Unikam wszelkich ludzi, a tym bardziej płci przeciwnej, a gdzie ja teraz jestem? W domu chłopaka, którego spotkałam kilka minut temu. Na samym początku zdobył u mnie plusa, ale teraz to miałam ochotę go rozszarpać, albo przynajmniej wyjść, pogrążyć się w cieniu i nigdy więcej go nie ujrzeć.
Chłopak nie zmieniał pozycji, a ja stałam kilka kroków z dala od niego. Co teraz zrobić? Wyjść bez odpowiedzi, skierować się do siebie i schować pod kołdrę? A może wyjść i popełnić samobójstwo? No dobra. To jest śmieszne. Nie zrobię tego, nie teraz, gdy przeszłam niepełną reinkarnację i zostałam kartą. Nie teraz, kiedy mam moc. Nie teraz, kiedy mam nowe możliwości. A może podejść do niego i go uderzyć z całej siły, abym mogła zobaczyć jego krew? Może i tak. A może jednak przyjąć przeprosiny… i co dalej? Udawać, ze się nic nie stało? A może mu odpowiedzieć na pytanie, które mnie uraziło? A może zmienić temat? Zaproponować coś?
Nie wiem jak długo myślałam nad tym, co teraz powinnam zrobić, jednak wiem, ze chłopak nie zmieniał swojej pozycji przez ten czas. „Jest bardzo cierpliwy” przeszło mi przez myśl. Chyba naprawdę nie chciał sprawić mi przykrości, bólu, przywołać złych wspomnień i może naprawdę teraz żałuje tego pytania? W sumie skąd mógł wiedzieć, że trafi w czuły punkt? Nie wiedział raczej. Nie mógł wiedzieć, bo niby jak? Nikt nie mógł wiedzieć, z nikim nie rozmawiać, z nikim nie przebywam, z nikim nie spędzam czasu. Ale może czas to zmienić? Chodź odrobinę? Może znaleźć tą osobę, na której będę mogła polegać, której będę mogła się wygadać, do której będę mogła się uśmiechnąć czy nawet zaśmiać, przy której będę się czuła bezpieczna, której… zaufam… Tak. Może znaleźć sobie przyjaciela? Takiemu, któremu zaufam? Jednak po co? Radzę sobie całkiem nieźle w samotności, jestem samowystarczalna. A jeśli zaryzykuje i znajdę takiego kogoś, a ten ktoś mnie zdradzi, co ja zrobię? Może to doprowadzić do mojej nikłej zguby, śmierci, bolesnych tortur, a co gorsza do kolejnych bolesnych gwałtów… Właśnie, co wtedy zrobię? Do tego zacznę siebie obwiniać, że to moja wina, że to ja jestem głównym powodem mojej śmierci. Po co ufać komuś? No właśnie. To dobre pytanie. Jednak… może zaryzykować?
Jednak wracając do tematu…
- Finnick… - zaczęłam spokojnie, jednak trochę niepewnie. Czy dobrą drogę wybrałam? Czy nie będę tego żałować? Cóż… z czasem się dowiem, czy to błąd poznać chłopaka. – Mówiłeś, że lubisz nocne spacery – skierowałam oczy w stronę okna. Głowa chłopaka się podniosła, a jego oczy patrzyły na mnie. Nadal byłam nie pewna. Może jednak zawrócę i poszukam innej drogi? – Może wyjdziemy na spacer? Słońce już zachodzi – nie. Teraz nie mogę się cofnąć, przed tą decyzją. Nie ma mowy. Zaryzykowałam i najwyżej to będzie mój życiowy błąd.
Za oknem rozciągał się piękny krajobraz. Na tle miasta znikało pomarańczowe słońce, które farbowało niebo na pomarańczowo, różowo, granatowo, czerwono… pięknie to wyglądało, jednak nie mogłam się doczekać, kiedy to wszystko zniknie, a ziemię ogarnie mrok, gdzie drogę może wskazać tylko księżyc, oraz gwiazdy znajdujące się wokół niego na nocnym niebie. To piękny widok, uwielbiam takie spacery. Jeszcze gdy wieje chłodny wiatr i możesz poczuć ten świeży zapach niosący się aż z lasu. Tak, z lasu. Wiatr niesie ze sobą przeróżne zapachy, a ja najczęściej czuje ten świeży las.
Spojrzałam na chłopaka, który widocznie był zdziwiony moim pytaniem. No cóż… Tak bywa. Patrzyłam w jego oczy, a on w moje. Dalej czekałam na jego odpowiedź.


<Finnick?>