sobota, 20 lutego 2016

Od Midorito

Stoczyłem się z czterostopniowych schodów, po czym wylądowałem na chłodnym chodniku. Plecy mnie strasznie bolały po tylu ciosach zadanych biczem. Podnosząc się spojrzałem na stojącego przed wejściem do świątyni boga, który wrzasnął:
- I nie wracaj tu więcej, a tym bardziej nie pokazuj mi się na oczy!
Wstałem i powoli ruszyłem gdzieś przed siebie. Po chwili usłyszałem jeszcze za sobą krzyk:
- Szybciej!
Zacząłem biec. Bałem się ostatni raz spojrzeć na twarz boga. Zwinnie wymijałem ludzi idących właśnie do świątyni, zapewne pomodlić się lub coś w tym stylu. W ogóle nie zwalniałem, wręcz przeciwnie, starałem się w jak najkrótszym czasie znaleźć się jak najdalej od świątyni. Będąc gdzieś w lesie potknąłem się o wystający z ziemi korzeń. Droga była pochyła, dlatego po upadku potoczyłem się, przy czym trochę się poobijałem. Po chwili zatrzymało mnie drzewo. Uderzyłem plecami o pień, przez co jeszcze bardziej mnie bolały. Wstałem i rozejrzałem się po lesie. Muszę znaleźć jakieś schronienie na noc, pomyślałem. Zresztą i tak już było ciemno. Na dodatek zgubiłem się. Nagle usłyszałem jakiś dziwny dźwięk. Wystraszyłem się i pobiegłem przed siebie. Ponownie go usłyszałem, dlatego skręciłem w prawo. Schowałem się w krzakach. Znowu ten dźwięk. Zaraz... gdzieś go już słyszałem. Wiedząc już, co to jest, spuściłem głowę. To tylko sowa. Ale byłem głupi. Zacząłem wygrzebywać się z krzaków. W pewnej chwili natknąłem się na ostrą gałązkę, przez co lekko sobie rozciąłem prawy policzek. Gdy już byłem poza nimi, ujrzałem kogoś stojącego przede mną. Szybko z powrotem schowałem się w krzakach.
- Odejdź - powiedziałem cicho trzęsąc się ze strachu. - Nie rób mi krzywdy. Już wolę cierpieć u bogów niż zostać zabity.


 ( Ktoś? )