Każdy ma swoją przeszłość. Jedni wspominają ją z zachwytem inni woleli
by o niej nie pamiętać. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy.
Uważam, że przeszłość powinna pozostać za nami. Liczy się tylko to co
jest tu i teraz oraz co będzie w przyszłości dalekiej albo bliskiej.
Odwracanie się nie ma sensu. Przeszkadza tylko w nieustannym dążeniu na
przód. Moja przeszłość pozostawiła mi wiele ran, których fizycznie nie
widać. Zakotwiczyły się głęboko w mojej psychice, a efekty widać do
dziś. Mimo to chcę z tym żyć. Jest to jedyna rzeczy, która uczyniła mnie
silną. Zmieniło to o sto-osiemdziesiąt moje zachowanie - kto by
pomyślał? Jednak nie ważne jakbym chciała przeszłość zawsze będzie się
dopominać o uwagę. Zawsze będzie chciała powracać. Dlatego wciąż mam
tamte obrazy żywe przed oczyma.
***
Niedługo miały nastąpić moje piętnaste urodziny. Z niecierpliwością
oczekiwałam tego dnia. Mieszkałam od jakiegoś czasu w Ameryce, a
dokładniej w wiecznie słonecznej Kalifornii. Byłam już wtedy bronią
Jukune Sari. Była to moja pierwsza służba u boga. Podobno dobrze się
spisywałam. Po miesiącu można to chyba już określić? Jednak moja
znajomość z bogiem sięgała do pół roku wstecz gdy błąkałam się po
ulicach tamtego kraju. Pomimo chłodnego zachowania polubiłam go. Podobno
każdy bóg był taki. Ja w nim widziałam coś więcej. Dla mnie nie był
taki. Pomimo wielu błędów i gaf popełnionych przeze mnie wciąż miał
cierpliwość. Gdy zostawałam ranna opatrywał mnie, w czasie choroby
zajmował się mną, a miesiąc temu poprosił mnie o zostanie jego bronią.
Nawet nie musiałam się zastanawiać. Zgodziłam się i teraz łączy nas inny
rodzaj więzi - karty z jego bogiem.
- No nie, znowu obcięłaś włosy - usłyszałam głos zza pleców. Odwróciłam
się i ujrzałam wysokiego chłopakach o cudownych złotych oczach,
oliwkowej cerze i czarnych jak heban. Przez białą koszulkę prześwitywała
dobrze wyrzeźbiona klata. Jego ręka przejechała po moich krótkich, bo
sięgających ledwo do ramion białych włosach
- Wiesz, że tego nie lubię -
już po pierwszych chłodnych dźwiękach wiedziałam kto to. Nawet nie
musiałam się odwracać ale lubiłam na niego patrzeć. Był to mój bóg.
Przypominał mi indyjskiego księcia.
- Przepraszam, to z przyzwyczajenia - odparłam cicho nie patrząc w jego
oczy. Takie było prawo. Pomimo, że uwielbiałam ich kolor
- Postaram się
już tego więcej nie robić - obiecałam. Po chwili jego ręka spoczęła na
mojej głowie. Poczochrał mnie. Czasami nie wiedziałam czy to robi z
złośliwości czy maskując dobre zamiary.
- Nie obiecuj po prostu tego nie rób. Choć mamy misję za kilka dni
wrócimy. Zapewne wiśnie przestaną już kwitnąć - Pewnie zapomniał. Nie
miałam mu tego za złe, bo czemu Boga miały by obchodzić urodziny zwykłej
karty? I tak miał wiele spraw o których musiał pamiętać. - Biorę tylko
ciebie. Zime i Jurine zostają tutaj - Ucieszyłam się z tego wyróżnienia.
Chyba byłam zawsze bardziej faworyzowana od nich co mieli mi za złe.
Choć oni byli bardziej przydatni i dłużej z Junane Sari, bowiem posiadał
on ich kilka lat. Przed przyjęciem mnie robili mi dużo złośliwości.
Teraz musieli mnie szanować. Dostawałam od nich tylko chłód i
nieżyczliwe słowa. Nie mieli prawa nic mi zrobić. Cieszyłam się z tego
powodu. - Wziąłem parę twoich rzeczy. Ruszamy właśnie teraz -
zadecydował. Na to skinęłam głową. Udaliśmy się w kierunku portu.
Świeciło słońce, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Parę mew
szybowało po nim. Chciałam zmienić się w ptaka i polatać z nimi. Jednak
nie powinnam tego robić. Stworzenia magiczne powinny ujawniać się
rzadziej podobnie jak bóstwa ukazując swoją moc. Tak by ludzie nie
przyzwyczaili się zbyt do nas. Całą drogę do początku naszej podróży
oglądałam wszystko wokoło. Barwne stragany z miejscowymi pamiątkami.
Wystawy w sklepach kusiły mój wzrok. Niestety na większość tych rzeczy
nie było mnie stać. Mogłam tylko je podziwiać i o nich marzyć. Nim się
obejrzałam się byliśmy już w porcie, a Junae Sari kupował nam bilety.
Kolejna rzecz przyświadczająca za tym, że jest dobrą osobą. Mógł kazać
mi płacić za bilet albo stać się bronią na czas podróży statkiem. Kątem
oka dostrzegłam czającą się w nim niepewność. Zwykły człowiek nie był w
stanie tego zauważyć ale nas łączyła specjalna więź choć o jego
przeszłości nie wiedziałam prawie nic znałam część jego emocji. Po za
tym myślę, że łączyła nas nie tylko więź boga z kartą ale i coś w
rodzaju dziwnej przyjaźni. Nie wiedziałam czemu tak o mnie dba i tak się
mną zajmuję ale podobało mi się to. Poczułam, że silna ręka potrząsa
mną - Halo? Jest tam kto? - zapytał.
- Przepraszam, zamyśliłam się - znowu przepraszałam za to co zrobiłam
chyba źle. Weszło mi to w nawyk
- Jestem na twoje polecenia Boże
- Za to nie musisz przepraszać i nic od ciebie nie chcę. Poczekaj tu ja
muszę kupić jeszcze parę rzeczy. Statek odpływa dopiero za cztery
godziny. Nie ma żadnego wcześniejszego. Tylko się stąd nie ruszaj. Nie
mam zamiaru cię potem wszędzie szukać - pouczył mnie. Nie zamierzałam
robić nic wbrew jego woli czy rozkazom. Usiadłam na jednym ze słupków do
których przywiązywana była łódź i uśmiechnęłam się
- Dobrze! A kiedy wrócisz? - chciałam się dowiedzieć ile będę musiała na
niego czekać. Zadawanie praktycznych pytań akurat należało do tych za
które nie trzeba przepraszać. Oczywiście musiało być zadane w
odpowiednim momencie.
- Godzina, nie więcej niż dwie - oświadczył
- Więc zostanie nam trochę
czasu do wypłynięcia - pokiwałam głową, a po chwili chłopak odszedł.
Patrzyłam na może, które uwielbiałam. Choć nie umiałam pływać samo
patrzenie na nie mi wystarczało. Ktoś poklepał mnie w ramię. Jedyną
osobą, która to robił był Junae Sari odwróciłam się, by dowiedzieć się
czego chce. Może o czymś zapomniał wspomnieć? To nie był on. Moim oczom
ukazał się chłopak może osiemnastoletni o kasztanowych włosach i piwnych
oczach. Był przeciętny. Czego ode mnie chciał?
- Hej ślicznotko! - zwrócił się chyba do mnie bo w okolicy nie było żadnej kobiety czy dziewczyny
- Co robisz tu taka samotna?
- Ja? - upewniłam się
- Czekam na kogoś - odpowiedziałam grzecznie
- Och, musiał to być jakiś idiota. Skoro każe na siebie czekać - oparł
ręce na bokach. O co mu mogło chodzić? Do czego dążył swoją wypowiedzią?
Na pewno zdenerwował obrażając mojego boga
- Zważaj na swe słowa! - niemalże wykrzyknęłam ze złością w jego
kierunku. Nie pozwalałam by ktokolwiek go obrażał. Wstałam. Wzrostem
sięgałam mu do ramion czyli był podobnego wzrostu do niego. Pewnie dla
mojego rozmówcy byłam małą wredną pchłą
- Przepraszam - najwidoczniej myślał o mnie co innego
- Po, prostu nie
lubię gdy jakiś chłopak opuszcza taką osóbkę jak ty - Uśmiechnął się do
mnie
- Może chcesz się przejść do jego powrotu - zaproponował mi
- Podziękuję - odmówiłam
- Obiecałam, że będę na niego tu czekać. Przepraszam - znowu nawyk. Muszę się tego w końcu pozbyć
- O niczym się nie dowie! - dalej zachęcał. Złapał mnie za rękę i chciał już ze mną iść
- Wolę zostać tutaj - próbowałam uwolnić dłoń z uścisku nieznajomego. W
tym momencie oświeciło mnie. Nie wspominałam na kogo czekam, a jednak
rozmówca wiedział. W dodatku to potwierdziłam. Wolną ręką odpięłam
spinkę i wycelowałam w oko chłopaka. Byłam zbyt wolna. Broń została mi
wyrwana, a następnie zdeptana. Poczułam strach. Nie mogłam użyć mocy,
ponieważ nie było przy mnie mojego boga. - Zostaw mnie! - wykrzyknęłam.
Nie podziałało.
- Jak nie chcesz po dobroci to pójdziesz pod przymusem. Twój wybór -
zaczął mnie ciągnąć. Nikt nie zwracał na nas uwagi. Ale przecież
powinni. Chyba, że była to karta. Na pewno była to karta. Zależało jej
albo jej bogowi żeby się mnie pozbyć. Zaczęłam głośno krzyczeć ale nic
to nie dało. Została nałożona na nas bariera. Nie widzieli nas, nie
słyszeli też moich błagań o pomoc. Przestałam krzyczeć. W moich oczach
pojawiły się łzy. Mój oprawca przeciągnął mnie przez kilometr albo dwa.
Puścił mnie dopiero w ciemnej pustej uliczce. - Teraz znikniesz z jego
życia. Uwierz mi zrobisz mu przysługę. Ale tak szybko cię nie zabije. Bo
widzisz handel ludźmi nadal istnieje. A ty staniesz się jednym z
towarów. Będziesz mnie błagać o swoją śmierć - zaśmiał się jego śmiech
był perfidny.
- Co takiego Ci zrobiłam? - wyszeptałam przez łzy
- Nic. Wykonuję tylko zlecenie za dobre pieniądze. Pozbywam się ludzi i
kart w dowolny sposób - moje przypuszczenia potwierdziły się.
- On cię zniszczy - wycedziłam przez zęby -
Zginiesz z ręki mojego boga!
- podniosłam na niego głos. Za chwilę Junae Sari powinien się zjawić.
Pewnie wyczuł, że mam problemy. Po za tym minęło już półtorej godziny.
Uderzyłam wroga pięścią w klatę. Nie byłam silna i nie mogłam wiele
zdziałać. Działałam w przypływie gniewu, a może i bałam się o własne
życie?
- Zamknij się! - krzyknął na mnie. Po chwili chłopak uniósł rękę i
spoliczkował mnie. Wzmogło to mój strach. Cofnęłam się jakbym chciała
uciec z tej pułapki bez wyjścia. Popchną mnie, a ja upadłam na ziemię. W
tym starciu nie miałam żadnych szans. Nigdy nie byłam silną kartą.
Zaczął mnie kopać. Mogłam tylko się skulić i czekać na koniec. W oczach
zebrały mi się ponownie łzy. Nie powinnam odczuwać lęku przed
przeciwnikami, nie powinnam się bać nikogo. W nieprzerwanym ataku
usłyszałam kroki - Nikt cię nie usłyszy już nigdy! - widać było, że
zlecenia sprawiały mu przyjemność.
- Obyś się nie przeliczył - usłyszałam głos nie należący ani do mnie,
ani do chłopaka. Był to głos Jukane Sari
- karto - ataki ustały. Wciąż
kuliłam się na ziemi. Obserwowałam całą akcję. Bóg złapał mojego oprawcę
za szyję a następnie cisnął nim o ścianę. Przeciwnik zaczął uciekać.
Przebiegł mi po kostce. Poczułam ból. Jednak nie wydawałam z siebie
żadnych dźwięków. Złapany raz jeszcze wiedział, że to jego koniec. Karta
rozsypała się w drobny mak. Na ziemię spadła kupka popiołu. Resztki
karty. Moc mojego boga zawsze mnie przerażała ale jednocześnie i
fascynowała. W jego oczach widziałam gniew. Jednak gdy spojrzał na mnie
widziałam znów tego samego Boga co zawsze
- Mówiłem, że masz nigdzie ni
odchodzić - upomniał mnie
- Przepraszam - spróbowałam wstać. Poczułam ból w kostce. Pomimo tego
udałam, że jest wszystko dobrze. Nie chciałam robić więcej zmartwień
bogu. Zerknęłam na zegar. Do odpłynięcia statku została godzina.
Powinniśmy zdążyć - Byłam za słaba i przez to sprawiłam ci problemu.
Przepraszam!
- Mówiłem co myślę o twoim przepraszam. Powiedź mi jak się tu znalazłaś?
- zapytał mnie i ruszyliśmy w kierunku portu. Gdy bóg zauważył, że
lekko utykam podtrzymał mnie lekko. Opowiedziałam mu o całym wydarzeniu.
Domyślałam się kto nasłał na mnie kartę i zapewne chłopak też. Szliśmy
trochę dłużej niż byśmy normalnie mieli iść. Zdążyliśmy na statek i
zostało nam jeszcze trochę czasu. Bagaże były już w naszej kajucie.
Oparłam się o barierkę na górze statku i podziwiałam morze i zachodzące
słońce. Nie zapowiadało się na sztorm. Wieczorem Jukane Sari opatrzył
moją kostkę i postawił kolację. Noc minęła nam spokojnie. Ucieszyłam się
gdy zobaczyłam, że bóg wziął parę książek, które mogłam poczytać. Z
początku widziałam lekką niepewność w oczach boga, potem zdawała się
zniknąć.
***
Tydzień podróży na statku minął nam spokojnie. Pewnego wieczoru niebo
pokryły grube chmury i zerwał się wiatr. Zapowiadało się na sztorm. Na
twarzy boga widniał lekki niepokój. Jakby się czegoś obawiał. Przebierz
to była zwykła burza. Na niebie szalały pioruny co chwile uderzając w
wodę. Statkiem całkiem mocno kołysało. Cała załoga została postawiona na
nogi. Najwidoczniej nie spodziewali się tego. Zapewne sprawka jakiegoś
boga. Możliwe, że to była nasza misja. Bogowie pewnie mieli jakieś
porachunki między sobą.
- Hikari! - usłyszałam wołanie mojego boga. Podeszłam do niego
-
Przygotuj się. Przyjmij formę skrzydlatego człowieka - polecił.
Przemieniłam się w pół-człowieka i w pół- feniksa. Moje włosy stały się
białymi ognistymi piórami. Wyrosły mi duże białe skrzydła oraz długi
sięgający do kostek płomienny ogon. Nagle statek przechylił się. Prawie
się przewróciłam ale podtrzymała mnie ręka Jukane Sari.
- Uważaj -
rzucił. Uniosłam się lekko nad podłogą tak abym nie straciła równowagi.
Ruszyliśmy na mostek. Wysokie fale zdawały się bawić statkiem. Z jednej
wyłoniła się smukła postać. Jej długie niebieskie włosy były suche.
Zeskoczyła z fali przybliżyła się do nas. Miała oczy dokładnie tego
samego koloru co włosy, a jej cera była lekko niebieska. Poznałam ją od
razu. Słyszałam o niej wiele pogłosek. Mściwa bogini morza - Keto.
Przyjęłam postawę bojową.
- Jesteś bardzo odważny wkraczając na mój teren tylko z jednym nożykiem -
zadrwiła z niego. Nie spodobało mi się to. Jednym ruchem sprawiła, że
fala nakryła statek niemal go wywracając. Ścięła prawie wszystkich z
nóg. Mój Bóg ledwo co utrzymał się na nogach.
- Nie mieszaj w to ludzi! - wykrzyknął i ruszył w jej stronę. Chcąc
powalić ją rękoma. Sprytna bogini zrobiła unik. Po chwili po jej bokach
pojawiły się trzy karty. W ułamku sekundy jedna zmieniła się w zbroje,
druga w włócznie, a trzecia w shurikeny. - Hikari, przybierz postać
broni - posłuchałam rozkazu w ułamku sekundy znalazłam się w dłoniach
Juknae Sari. Teraz żałowałam, że nie wziął którejś z pozostałych broni
łuku lub włóczni. Z kunai mógł nie wiele zrobić. Pomimo tego ruszył do
ataku. Walczyli ze sobą długo. Keto została ranna dopiero kilka razy, a
ciało mojego boga pokrywały liczne rany. Ukrył się za jedną z łodzi aby
odrobinę odpocząć. Zmieniłam się wtedy w postać pół człowieka, pół
feniksa.
- Musimy uciekać! - wykrzyknęłam. Wiedziałam, że nie mamy szans na
wygraną
- Uniosę Cię! Dam radę! - obiecałam choć wiedziałam, że mam mało
siły w sobie.
- Już mówiłem ci, że nie wolno nigdy się poddawać. Musimy pokazać, że
nie jesteśmy tchórzami tej samolubnej bogini - Nie wolno nam się ugiąć
przed żadnym bogiem. Pamiętaj o tym - kiwnęłam głową w odpowiedzi i
przemieniłam się z powrotem w broń. Zaszarżował na kobietę. Wbiłam się w
ramię przeciwnika powodując mu przy tym ból. Wyciągnięta zadałam
kolejny cios i kolejny. Wtedy ogromna fala przewróciła statek. A nasz
wróg wykorzystał to i przebił mojego boga na wylot. Zmieniłam się w
białego feniksa i podholowałam go pod kawałek pływającego drewna.
-
Chyba jednak się przeliczyłem - powiedział z trudem. Po czym uwolnił
mnie jako kartę.
- Uciekaj ja już nie wiele zdziałam - uśmiechnął się.
Robił to tak rzadko. Chciało mi się płakać. Wyciągnął rękę i delikatnie
mnie pogłaskał
- Cieszę się, że cię poznałem - po chwili sięgnął po
jedną z naszych walizek. Wyciągnął z jednej z naszych walizek dwa
pakunki. W jednym była sztabka złota. Podał mi nią. Zmieniłam się w
pół-człowieka i przyjęłam podarunek. Wyjął drugi pakunek. Był to cudowny
pastelowy wianek. Taki jaki mi się podobał
- Pewnie wiśnie straciły już
swoje kwiaty. Wszystkiego najlepszego - wyszeptał nie będąc już w
stanie nic mówić.
- Wytrzymaj! Uniosę cię. Do najbliższego brzegu - prosiłam go ze łzami w oczach. Bóg pokręcił głową
- Leć beze mnie ja i tak długo nie wytrzymam. Sprzedaj złoto. Powinno
starczyć pieniędzy na jakiś czas. - przemawiał do mnie szeptem.
-
Żegnaj. Byłaś dla mnie jak młodsza siostra - uśmiechnął się raz jeszcze
po czym został pociągnięty na dno. Na moje oczy cisnęły się łzy. Wzbiłam
się w powietrze i zaczęłam lecieć przed siebie. Jak najszybciej to
możliwe. Znowu zmieniłam postać. Stałam się białą smugą na rozgniewanym
niebie. Chciałam żeby to był sen ale to była prawda.
***
Do miasta potowego dotarłam po paru dniach. Były to Chiny. Miasto było
przepełnione ludźmi. Chodziłam po nim kilka dni. Znalazłam jakiś lombard
i sprzedałam złoto. Otrzymałam dużą sumkę pieniędzy. Zewsząd dochodziły
mnie plotki i pogłoski o tamtym wydarzeniu. Płakałam bardzo dużo. Idąc
przez jedną z ulic zobaczyłam, że na niej stoi bóg. Odwrócił się do
mnie. Był zupełnie inny od mojego. Choć też wysoki miał kasztanowe włosy
i czerwone oczy.
- Czemu karta się sama błąka? - zapytał z ciekawością. Nic nie odparłam.
Złapał mnie za ramię i potrząsną mną - Odpowiadaj jak się ciebie pytam!
- Nie chcę - odparłam. W normalnych okolicznościach nie odpowiedziałabym
tak bogowi ale teraz nie miałam najmniejszej ochoty na zbędne dyskusje
-
Odejdę już - odwróciłam się i zaczęłam iść przed siebie. Zatrzymał mnie
ponownie
- Czego chcesz? - zapytałam wprost.
- Zostań moją kartą - poprosił
- Zajmę się tobą dobrze - obiecał
- No dobrze - zgodziłam się. Zostałam jego kartą jednak nasza współpraca
trwała dwa tygodnie. W tym czasie zmieniłam się. Nie lubiłam już bogów
ale wciąż miałam trochę do nich szacunku.
***
Przez kolejne ręce przechodziłam bardzo szybko. Straciłam szacunek i
strach przed bogami. Nie obawiałam się już śmierci. Z prezentu od mojego
pierwszego boga został tylko jeden kwiat. Jak na ironię był to kwiat
wiśni. Trzymałam go na łańcuszku. Był jedynym elementem z przeszłości,
który zachowałam. Nie chciałam już patrzeć wstecz. Nim zorientowałam się
przemierzyłam sześć państw. Kończyłam właśnie szesnaście lat. Dotarłam
do Indii. Po paru miesiącach znalazłam kolejnego boga. Podobał mu się
mój charakter - jakaś odmiana. Paagal, bo tak się nazywał był
największym szaleńcem jakiego poznałam. Gdy go poznałam zatracił się w
gniewie i pragnieniu zemsty. Posiadał wiele kart o które dbał jednakowo.
Ostatniego dnia istnienia milczał. Po południu rozpętało się piekło.
Cały kraj stanął w ogniu. Na koniec unicestwił samego siebie. Wytrzymał
ze mną miesiąc. Najdłużej nie licząc Jukane Sari. Na myśl o nim wciąż
ciekły mi łzy. O jedyną pamiątkę po nim dbałam najbardziej. Kwiat nie
stracił koloru ani kształtu choć zawsze był noszony przy ciele, jak
najbliżej mojego serca. Z brakiem jakichkolwiek perspektyw na przyszłość
ruszyłam do Japonii.
***
Koniec.