poniedziałek, 1 lutego 2016

Od Hikari - Historia

Każdy ma swoją przeszłość. Jedni wspominają ją z zachwytem inni woleli by o niej nie pamiętać. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy. Uważam, że przeszłość powinna pozostać za nami. Liczy się tylko to co jest tu i teraz oraz co będzie w przyszłości dalekiej albo bliskiej. Odwracanie się nie ma sensu. Przeszkadza tylko w nieustannym dążeniu na przód. Moja przeszłość pozostawiła mi wiele ran, których fizycznie nie widać. Zakotwiczyły się głęboko w mojej psychice, a efekty widać do dziś. Mimo to chcę z tym żyć. Jest to jedyna rzeczy, która uczyniła mnie silną. Zmieniło to o sto-osiemdziesiąt moje zachowanie - kto by pomyślał? Jednak nie ważne jakbym chciała przeszłość zawsze będzie się dopominać o uwagę. Zawsze będzie chciała powracać. Dlatego wciąż mam tamte obrazy żywe przed oczyma.
***
Niedługo miały nastąpić moje piętnaste urodziny. Z niecierpliwością oczekiwałam tego dnia. Mieszkałam od jakiegoś czasu w Ameryce, a dokładniej w wiecznie słonecznej Kalifornii. Byłam już wtedy bronią Jukune Sari. Była to moja pierwsza służba u boga. Podobno dobrze się spisywałam. Po miesiącu można to chyba już określić? Jednak moja znajomość z bogiem sięgała do pół roku wstecz gdy błąkałam się po ulicach tamtego kraju. Pomimo chłodnego zachowania polubiłam go. Podobno każdy bóg był taki. Ja w nim widziałam coś więcej. Dla mnie nie był taki. Pomimo wielu błędów i gaf popełnionych przeze mnie wciąż miał cierpliwość. Gdy zostawałam ranna opatrywał mnie, w czasie choroby zajmował się mną, a miesiąc temu poprosił mnie o zostanie jego bronią. Nawet nie musiałam się zastanawiać. Zgodziłam się i teraz łączy nas inny rodzaj więzi - karty z jego bogiem.
- No nie, znowu obcięłaś włosy - usłyszałam głos zza pleców. Odwróciłam się i ujrzałam wysokiego chłopakach o cudownych złotych oczach, oliwkowej cerze i czarnych jak heban. Przez białą koszulkę prześwitywała dobrze wyrzeźbiona klata. Jego ręka przejechała po moich krótkich, bo sięgających ledwo do ramion białych włosach - Wiesz, że tego nie lubię - już po pierwszych chłodnych dźwiękach wiedziałam kto to. Nawet nie musiałam się odwracać ale lubiłam na niego patrzeć. Był to mój bóg. Przypominał mi indyjskiego księcia.
- Przepraszam, to z przyzwyczajenia - odparłam cicho nie patrząc w jego oczy. Takie było prawo. Pomimo, że uwielbiałam ich kolor - Postaram się już tego więcej nie robić - obiecałam. Po chwili jego ręka spoczęła na mojej głowie. Poczochrał mnie. Czasami nie wiedziałam czy to robi z złośliwości czy maskując dobre zamiary.
- Nie obiecuj po prostu tego nie rób. Choć mamy misję za kilka dni wrócimy. Zapewne wiśnie przestaną już kwitnąć - Pewnie zapomniał. Nie miałam mu tego za złe, bo czemu Boga miały by obchodzić urodziny zwykłej karty? I tak miał wiele spraw o których musiał pamiętać. - Biorę tylko ciebie. Zime i Jurine zostają tutaj - Ucieszyłam się z tego wyróżnienia. Chyba byłam zawsze bardziej faworyzowana od nich co mieli mi za złe. Choć oni byli bardziej przydatni i dłużej z Junane Sari, bowiem posiadał on ich kilka lat. Przed przyjęciem mnie robili mi dużo złośliwości. Teraz musieli mnie szanować. Dostawałam od nich tylko chłód i nieżyczliwe słowa. Nie mieli prawa nic mi zrobić. Cieszyłam się z tego powodu. - Wziąłem parę twoich rzeczy. Ruszamy właśnie teraz - zadecydował. Na to skinęłam głową. Udaliśmy się w kierunku portu. Świeciło słońce, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Parę mew szybowało po nim. Chciałam zmienić się w ptaka i polatać z nimi. Jednak nie powinnam tego robić. Stworzenia magiczne powinny ujawniać się rzadziej podobnie jak bóstwa ukazując swoją moc. Tak by ludzie nie przyzwyczaili się zbyt do nas. Całą drogę do początku naszej podróży oglądałam wszystko wokoło. Barwne stragany z miejscowymi pamiątkami. Wystawy w sklepach kusiły mój wzrok. Niestety na większość tych rzeczy nie było mnie stać. Mogłam tylko je podziwiać i o nich marzyć. Nim się obejrzałam się byliśmy już w porcie, a Junae Sari kupował nam bilety. Kolejna rzecz przyświadczająca za tym, że jest dobrą osobą. Mógł kazać mi płacić za bilet albo stać się bronią na czas podróży statkiem. Kątem oka dostrzegłam czającą się w nim niepewność. Zwykły człowiek nie był w stanie tego zauważyć ale nas łączyła specjalna więź choć o jego przeszłości nie wiedziałam prawie nic znałam część jego emocji. Po za tym myślę, że łączyła nas nie tylko więź boga z kartą ale i coś w rodzaju dziwnej przyjaźni. Nie wiedziałam czemu tak o mnie dba i tak się mną zajmuję ale podobało mi się to. Poczułam, że silna ręka potrząsa mną - Halo? Jest tam kto? - zapytał.
- Przepraszam, zamyśliłam się - znowu przepraszałam za to co zrobiłam chyba źle. Weszło mi to w nawyk - Jestem na twoje polecenia Boże
- Za to nie musisz przepraszać i nic od ciebie nie chcę. Poczekaj tu ja muszę kupić jeszcze parę rzeczy. Statek odpływa dopiero za cztery godziny. Nie ma żadnego wcześniejszego. Tylko się stąd nie ruszaj. Nie mam zamiaru cię potem wszędzie szukać - pouczył mnie. Nie zamierzałam robić nic wbrew jego woli czy rozkazom. Usiadłam na jednym ze słupków do których przywiązywana była łódź i uśmiechnęłam się
- Dobrze! A kiedy wrócisz? - chciałam się dowiedzieć ile będę musiała na niego czekać. Zadawanie praktycznych pytań akurat należało do tych za które nie trzeba przepraszać. Oczywiście musiało być zadane w odpowiednim momencie.
- Godzina, nie więcej niż dwie - oświadczył - Więc zostanie nam trochę czasu do wypłynięcia - pokiwałam głową, a po chwili chłopak odszedł. Patrzyłam na może, które uwielbiałam. Choć nie umiałam pływać samo patrzenie na nie mi wystarczało. Ktoś poklepał mnie w ramię. Jedyną osobą, która to robił był Junae Sari odwróciłam się, by dowiedzieć się czego chce. Może o czymś zapomniał wspomnieć? To nie był on. Moim oczom ukazał się chłopak może osiemnastoletni o kasztanowych włosach i piwnych oczach. Był przeciętny. Czego ode mnie chciał?
- Hej ślicznotko! - zwrócił się chyba do mnie bo w okolicy nie było żadnej kobiety czy dziewczyny - Co robisz tu taka samotna?
- Ja? - upewniłam się - Czekam na kogoś - odpowiedziałam grzecznie
- Och, musiał to być jakiś idiota. Skoro każe na siebie czekać - oparł ręce na bokach. O co mu mogło chodzić? Do czego dążył swoją wypowiedzią? Na pewno zdenerwował obrażając mojego boga
- Zważaj na swe słowa! - niemalże wykrzyknęłam ze złością w jego kierunku. Nie pozwalałam by ktokolwiek go obrażał. Wstałam. Wzrostem sięgałam mu do ramion czyli był podobnego wzrostu do niego. Pewnie dla mojego rozmówcy byłam małą wredną pchłą
- Przepraszam - najwidoczniej myślał o mnie co innego - Po, prostu nie lubię gdy jakiś chłopak opuszcza taką osóbkę jak ty - Uśmiechnął się do mnie - Może chcesz się przejść do jego powrotu - zaproponował mi
- Podziękuję - odmówiłam - Obiecałam, że będę na niego tu czekać. Przepraszam - znowu nawyk. Muszę się tego w końcu pozbyć
- O niczym się nie dowie! - dalej zachęcał. Złapał mnie za rękę i chciał już ze mną iść
- Wolę zostać tutaj - próbowałam uwolnić dłoń z uścisku nieznajomego. W tym momencie oświeciło mnie. Nie wspominałam na kogo czekam, a jednak rozmówca wiedział. W dodatku to potwierdziłam. Wolną ręką odpięłam spinkę i wycelowałam w oko chłopaka. Byłam zbyt wolna. Broń została mi wyrwana, a następnie zdeptana. Poczułam strach. Nie mogłam użyć mocy, ponieważ nie było przy mnie mojego boga. - Zostaw mnie! - wykrzyknęłam. Nie podziałało.
- Jak nie chcesz po dobroci to pójdziesz pod przymusem. Twój wybór - zaczął mnie ciągnąć. Nikt nie zwracał na nas uwagi. Ale przecież powinni. Chyba, że była to karta. Na pewno była to karta. Zależało jej albo jej bogowi żeby się mnie pozbyć. Zaczęłam głośno krzyczeć ale nic to nie dało. Została nałożona na nas bariera. Nie widzieli nas, nie słyszeli też moich błagań o pomoc. Przestałam krzyczeć. W moich oczach pojawiły się łzy. Mój oprawca przeciągnął mnie przez kilometr albo dwa. Puścił mnie dopiero w ciemnej pustej uliczce. - Teraz znikniesz z jego życia. Uwierz mi zrobisz mu przysługę. Ale tak szybko cię nie zabije. Bo widzisz handel ludźmi nadal istnieje. A ty staniesz się jednym z towarów. Będziesz mnie błagać o swoją śmierć - zaśmiał się jego śmiech był perfidny.
- Co takiego Ci zrobiłam? - wyszeptałam przez łzy
- Nic. Wykonuję tylko zlecenie za dobre pieniądze. Pozbywam się ludzi i kart w dowolny sposób - moje przypuszczenia potwierdziły się.
- On cię zniszczy - wycedziłam przez zęby - Zginiesz z ręki mojego boga! - podniosłam na niego głos. Za chwilę Junae Sari powinien się zjawić. Pewnie wyczuł, że mam problemy. Po za tym minęło już półtorej godziny. Uderzyłam wroga pięścią w klatę. Nie byłam silna i nie mogłam wiele zdziałać. Działałam w przypływie gniewu, a może i bałam się o własne życie?
- Zamknij się! - krzyknął na mnie. Po chwili chłopak uniósł rękę i spoliczkował mnie. Wzmogło to mój strach. Cofnęłam się jakbym chciała uciec z tej pułapki bez wyjścia. Popchną mnie, a ja upadłam na ziemię. W tym starciu nie miałam żadnych szans. Nigdy nie byłam silną kartą. Zaczął mnie kopać. Mogłam tylko się skulić i czekać na koniec. W oczach zebrały mi się ponownie łzy. Nie powinnam odczuwać lęku przed przeciwnikami, nie powinnam się bać nikogo. W nieprzerwanym ataku usłyszałam kroki - Nikt cię nie usłyszy już nigdy! - widać było, że zlecenia sprawiały mu przyjemność.
- Obyś się nie przeliczył - usłyszałam głos nie należący ani do mnie, ani do chłopaka. Był to głos Jukane Sari - karto - ataki ustały. Wciąż kuliłam się na ziemi. Obserwowałam całą akcję. Bóg złapał mojego oprawcę za szyję a następnie cisnął nim o ścianę. Przeciwnik zaczął uciekać. Przebiegł mi po kostce. Poczułam ból. Jednak nie wydawałam z siebie żadnych dźwięków. Złapany raz jeszcze wiedział, że to jego koniec. Karta rozsypała się w drobny mak. Na ziemię spadła kupka popiołu. Resztki karty. Moc mojego boga zawsze mnie przerażała ale jednocześnie i fascynowała. W jego oczach widziałam gniew. Jednak gdy spojrzał na mnie widziałam znów tego samego Boga co zawsze - Mówiłem, że masz nigdzie ni odchodzić - upomniał mnie
- Przepraszam - spróbowałam wstać. Poczułam ból w kostce. Pomimo tego udałam, że jest wszystko dobrze. Nie chciałam robić więcej zmartwień bogu. Zerknęłam na zegar. Do odpłynięcia statku została godzina. Powinniśmy zdążyć - Byłam za słaba i przez to sprawiłam ci problemu. Przepraszam!
- Mówiłem co myślę o twoim przepraszam. Powiedź mi jak się tu znalazłaś? - zapytał mnie i ruszyliśmy w kierunku portu. Gdy bóg zauważył, że lekko utykam podtrzymał mnie lekko. Opowiedziałam mu o całym wydarzeniu. Domyślałam się kto nasłał na mnie kartę i zapewne chłopak też. Szliśmy trochę dłużej niż byśmy normalnie mieli iść. Zdążyliśmy na statek i zostało nam jeszcze trochę czasu. Bagaże były już w naszej kajucie. Oparłam się o barierkę na górze statku i podziwiałam morze i zachodzące słońce. Nie zapowiadało się na sztorm. Wieczorem Jukane Sari opatrzył moją kostkę i postawił kolację. Noc minęła nam spokojnie. Ucieszyłam się gdy zobaczyłam, że bóg wziął parę książek, które mogłam poczytać. Z początku widziałam lekką niepewność w oczach boga, potem zdawała się zniknąć.
***
Tydzień podróży na statku minął nam spokojnie. Pewnego wieczoru niebo pokryły grube chmury i zerwał się wiatr. Zapowiadało się na sztorm. Na twarzy boga widniał lekki niepokój. Jakby się czegoś obawiał. Przebierz to była zwykła burza. Na niebie szalały pioruny co chwile uderzając w wodę. Statkiem całkiem mocno kołysało. Cała załoga została postawiona na nogi. Najwidoczniej nie spodziewali się tego. Zapewne sprawka jakiegoś boga. Możliwe, że to była nasza misja. Bogowie pewnie mieli jakieś porachunki między sobą.
- Hikari! - usłyszałam wołanie mojego boga. Podeszłam do niego - Przygotuj się. Przyjmij formę skrzydlatego człowieka - polecił. Przemieniłam się w pół-człowieka i w pół- feniksa. Moje włosy stały się białymi ognistymi piórami. Wyrosły mi duże białe skrzydła oraz długi sięgający do kostek płomienny ogon. Nagle statek przechylił się. Prawie się przewróciłam ale podtrzymała mnie ręka Jukane Sari. - Uważaj - rzucił. Uniosłam się lekko nad podłogą tak abym nie straciła równowagi. Ruszyliśmy na mostek. Wysokie fale zdawały się bawić statkiem. Z jednej wyłoniła się smukła postać. Jej długie niebieskie włosy były suche. Zeskoczyła z fali przybliżyła się do nas. Miała oczy dokładnie tego samego koloru co włosy, a jej cera była lekko niebieska. Poznałam ją od razu. Słyszałam o niej wiele pogłosek. Mściwa bogini morza - Keto. Przyjęłam postawę bojową.
- Jesteś bardzo odważny wkraczając na mój teren tylko z jednym nożykiem - zadrwiła z niego. Nie spodobało mi się to. Jednym ruchem sprawiła, że fala nakryła statek niemal go wywracając. Ścięła prawie wszystkich z nóg. Mój Bóg ledwo co utrzymał się na nogach.
- Nie mieszaj w to ludzi! - wykrzyknął i ruszył w jej stronę. Chcąc powalić ją rękoma. Sprytna bogini zrobiła unik. Po chwili po jej bokach pojawiły się trzy karty. W ułamku sekundy jedna zmieniła się w zbroje, druga w włócznie, a trzecia w shurikeny. - Hikari, przybierz postać broni - posłuchałam rozkazu w ułamku sekundy znalazłam się w dłoniach Juknae Sari. Teraz żałowałam, że nie wziął którejś z pozostałych broni łuku lub włóczni. Z kunai mógł nie wiele zrobić. Pomimo tego ruszył do ataku. Walczyli ze sobą długo. Keto została ranna dopiero kilka razy, a ciało mojego boga pokrywały liczne rany. Ukrył się za jedną z łodzi aby odrobinę odpocząć. Zmieniłam się wtedy w postać pół człowieka, pół feniksa.
- Musimy uciekać! - wykrzyknęłam. Wiedziałam, że nie mamy szans na wygraną - Uniosę Cię! Dam radę! - obiecałam choć wiedziałam, że mam mało siły w sobie.
- Już mówiłem ci, że nie wolno nigdy się poddawać. Musimy pokazać, że nie jesteśmy tchórzami tej samolubnej bogini - Nie wolno nam się ugiąć przed żadnym bogiem. Pamiętaj o tym - kiwnęłam głową w odpowiedzi i przemieniłam się z powrotem w broń. Zaszarżował na kobietę. Wbiłam się w ramię przeciwnika powodując mu przy tym ból. Wyciągnięta zadałam kolejny cios i kolejny. Wtedy ogromna fala przewróciła statek. A nasz wróg wykorzystał to i przebił mojego boga na wylot. Zmieniłam się w białego feniksa i podholowałam go pod kawałek pływającego drewna. - Chyba jednak się przeliczyłem - powiedział z trudem. Po czym uwolnił mnie jako kartę. - Uciekaj ja już nie wiele zdziałam - uśmiechnął się. Robił to tak rzadko. Chciało mi się płakać. Wyciągnął rękę i delikatnie mnie pogłaskał - Cieszę się, że cię poznałem - po chwili sięgnął po jedną z naszych walizek. Wyciągnął z jednej z naszych walizek dwa pakunki. W jednym była sztabka złota. Podał mi nią. Zmieniłam się w pół-człowieka i przyjęłam podarunek. Wyjął drugi pakunek. Był to cudowny pastelowy wianek. Taki jaki mi się podobał - Pewnie wiśnie straciły już swoje kwiaty. Wszystkiego najlepszego - wyszeptał nie będąc już w stanie nic mówić.
- Wytrzymaj! Uniosę cię. Do najbliższego brzegu - prosiłam go ze łzami w oczach. Bóg pokręcił głową
- Leć beze mnie ja i tak długo nie wytrzymam. Sprzedaj złoto. Powinno starczyć pieniędzy na jakiś czas. - przemawiał do mnie szeptem. - Żegnaj. Byłaś dla mnie jak młodsza siostra - uśmiechnął się raz jeszcze po czym został pociągnięty na dno. Na moje oczy cisnęły się łzy. Wzbiłam się w powietrze i zaczęłam lecieć przed siebie. Jak najszybciej to możliwe. Znowu zmieniłam postać. Stałam się białą smugą na rozgniewanym niebie. Chciałam żeby to był sen ale to była prawda.
***
Do miasta potowego dotarłam po paru dniach. Były to Chiny. Miasto było przepełnione ludźmi. Chodziłam po nim kilka dni. Znalazłam jakiś lombard i sprzedałam złoto. Otrzymałam dużą sumkę pieniędzy. Zewsząd dochodziły mnie plotki i pogłoski o tamtym wydarzeniu. Płakałam bardzo dużo. Idąc przez jedną z ulic zobaczyłam, że na niej stoi bóg. Odwrócił się do mnie. Był zupełnie inny od mojego. Choć też wysoki miał kasztanowe włosy i czerwone oczy.
- Czemu karta się sama błąka? - zapytał z ciekawością. Nic nie odparłam. Złapał mnie za ramię i potrząsną mną - Odpowiadaj jak się ciebie pytam!
- Nie chcę - odparłam. W normalnych okolicznościach nie odpowiedziałabym tak bogowi ale teraz nie miałam najmniejszej ochoty na zbędne dyskusje - Odejdę już - odwróciłam się i zaczęłam iść przed siebie. Zatrzymał mnie ponownie - Czego chcesz? - zapytałam wprost.
- Zostań moją kartą - poprosił - Zajmę się tobą dobrze - obiecał
- No dobrze - zgodziłam się. Zostałam jego kartą jednak nasza współpraca trwała dwa tygodnie. W tym czasie zmieniłam się. Nie lubiłam już bogów ale wciąż miałam trochę do nich szacunku.
***
Przez kolejne ręce przechodziłam bardzo szybko. Straciłam szacunek i strach przed bogami. Nie obawiałam się już śmierci. Z prezentu od mojego pierwszego boga został tylko jeden kwiat. Jak na ironię był to kwiat wiśni. Trzymałam go na łańcuszku. Był jedynym elementem z przeszłości, który zachowałam. Nie chciałam już patrzeć wstecz. Nim zorientowałam się przemierzyłam sześć państw. Kończyłam właśnie szesnaście lat. Dotarłam do Indii. Po paru miesiącach znalazłam kolejnego boga. Podobał mu się mój charakter - jakaś odmiana. Paagal, bo tak się nazywał był największym szaleńcem jakiego poznałam. Gdy go poznałam zatracił się w gniewie i pragnieniu zemsty. Posiadał wiele kart o które dbał jednakowo. Ostatniego dnia istnienia milczał. Po południu rozpętało się piekło. Cały kraj stanął w ogniu. Na koniec unicestwił samego siebie. Wytrzymał ze mną miesiąc. Najdłużej nie licząc Jukane Sari. Na myśl o nim wciąż ciekły mi łzy. O jedyną pamiątkę po nim dbałam najbardziej. Kwiat nie stracił koloru ani kształtu choć zawsze był noszony przy ciele, jak najbliżej mojego serca. Z brakiem jakichkolwiek perspektyw na przyszłość ruszyłam do Japonii.
***
 
Koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz