niedziela, 7 lutego 2016

Od Finnick'a - C.D Blayvy

Wpatrywałem się chwilę w dziewczynę, która czekała na odpowiedź. Czy zaproponowanie spaceru może być równoznaczne z wybaczeniem? Dała mi znać, że mogę już wstać. Wyprostowałem się i przytaknąłem głową. Następnie zacząłem otrzepywać się z brudu, który przyległ do mojego ubrania, gdy przepraszałem czarnowłosą. Po głowie chodziła mi jedna myśl: "Czy to co robię jest poprawne?". Byłem pewny jednej rzeczy, muszę być ostrożny. Nie mogę zaczynać tematów, które dotyczą przeszłości. Mogę stwierdzić jedynie stwierdzić, że Blayvy nie lubi zbytnio o sobie opowiadać. Chyba jak większość istot żyjących na Ziemi. Podążałem przez chwilę za dziewczyną, drzwi za szerokie nie były. Z resztą na ulicach pełno ludzi, a wiadomo, że jak ktoś z jakiegoś towarzystwa się rozepchnie na chodniku, może zostać stratowany. Co prawda takie wypadki rzadko się wydarzają, ale to tylko dzięki ładzie spacerowania zwanym "gęsiego". Będąc już w nieco mniej zaludnionym miejscu, zrównałem krok z drugą kartą. gdybym dalej szedł za nią byłoby to dosyć niemiłe uczucie, zarówno jak dla mnie, jak i dla niej. Rozejrzałem się dookoła, wypatrując kilku małych światełek. Blayvy szła obok w ciszy, pomyślałem, że nie chce mi przeszkadzać. Odwróciłem się do dziewczyny. Następnie spojrzałem na jasny księżyc, na którym widać było kilka ciemniejszych plam. Chcąc jakoś przełamać tą bezsensowną ciszę, odezwałem się do towarzyszki.
- Mówi ci coś nazwa "Księżycowa Bogini"? - zapytałem. - W Chinach istnieje pewna legenda, która w swój sposób tłumaczy w jaki sposób pojawiają się te plamy na księżycu.
Czułem na sobie jej wzrok. Nie wiedziałem dokładnie czy mam mówić dalej, czy lepiej się zamknąć. Chwilę trwając nad swoimi zastanowieniami, postawiłem na opcję pierwszą. Może nie znała tej opowieści, a po prostu nie chce prosić bym ją opowiedział. Nie przejmując się tym dłużej, zacząłem:
Dawniej w Chinach żył pewien odważny król, który stracił wiarę w ludzi. Pewnego dnia spotkał on prześliczną dziewczynę. Chcąc ją widzieć kiedy tylko chciał, zatrzymał ją u siebie w pałacu. Nie była zadowolona z okropnej postawy króla, dlatego też rzadko się odzywała. Władca starając się zyskać względy dziewczyny, pokazywał jej swoje bogactwa i obdarowywał ją prezentami. Ta jednak pozostawała obojętna. Podczas każdej pełni kobieta spalała kadzidło i świece ku czci księżyca. Ludzie wierzyli, że mieszka tam bóg, który sprawiał, że księżyc świeci. Chcąc być piękna, dziewczyna modliła się i prosiła o przystojnego męża. Podczas którejś pełni księżyca, chyba ósmej, król pokazał jej trzy ziołowe tabletki. Tłumaczył, że jeśli to zje, będzie żył wiecznie. Wtedy po raz pierwszy dziewczyna wzięła rzecz, którą on przyniósł. Król kontynuował. Ta dwójka miała wziąć po jednej tabletce by mogli być ze sobą już na zawsze. Nie był pewny co do tych tabletek, obawiał się efektów ubocznych. Wymusił na swej kochanej, aby wzięła je pierwsza. Jeśli nic by się jej nie stało, wziął by je natychmiast po niej. Dziewczyna uznała, że jeżeli weźmie trzy na raz to król w końcu ją straci. Przemówiła wówczas po raz pierwszy do króla: "Pozwól mi najpierw je obejrzeć, w przeciwnym razie nie wezmę ich w ogóle". Zaskoczony przemową dziewczyny dał jej tabletki do ręki. Nie mówiąc ani słowa połknęła wszystkie. Mężczyzna się wściekł, chciał zabić dziewczynę. W pewnym momencie zaczęła wznosić się w powietrze. Mogła latać, a on nie mógł jej złapać. Obserwował tylko jej lot w kierunku księżyca. Po tym wydarzeniu ludzie uwierzyli, że na księżycu mieszka piękna kobieta z małym, starym mężczyzną i króliczkiem. Stary mężczyzna był bogiem zaś króliczek jego zwierzątkiem. Chińczycy wierzyli, że na księżycu żyją ludzie. Ich poruszanie się tłumaczyli pojawiającymi się ciemnymi plamami, kiedy się spoglądało w stronę księżyca. Ludzie czcili czystość dziewczyny, a podczas każdej pełni księżyca w środku jesieni do dziś organizowany jest festiwal ku jej pamięci. - Wziąłem głęboki oddech po skończeniu opowieści. - Wydaje mi się, że to było jakoś tak.
Nagle coś przeleciało mi przed oczyma. W środku ducha poczułem niewytłumaczoną radość, na zewnątrz pozostałem tak samo niewzruszony jak wcześniej. Niedaleko pewnie znajdował się jakiś zbiorniczek wody. Machnąłem ręką do Blayvy na znak by za mną podążyła. Zawahała się gdy nagle skręciłem z głównej ścieżki.
- Idziesz? - zawołałem za sobą.
- Tak - odpowiedziała i stanęła za mną.
Dookoła wśród traw uniosły się świetliki, których światełko odbijało się od tafli małego jeziorka. Uklęknąłem i uniosłem dłoń w kierunku większej grupy owadów. Poprosiłem również znajomą o to by nieco się zniżyła. Przez jakiś czas w ogóle się nie ruszałem, a kilka robaczków usiadło na mojej ręce. Złapałem je, a następnie przybliżyłem się do czarnowłosej.
- Mówiłem Ci, że lubię świetliki. - Tuż przed nią wypuściłem małe żyjątka. - Bioluminescencja, cudowne zjawisko. Móc samemu wytwarzać światło, "włączać i wyłączać" kiedy tylko się zechce... Jeśli przez chwileczkę nie będziesz się ruszać, będą w stanie nawet usiąść na tobie. Choć w sumie znajdą się i te takie odważniejsze, które nie czekają na to, aż pozostaniesz w bezruchu.
Zamyśliłem się w chwilę, to naprawdę miłe uczucie. Ktoś obserwuje kochane świetliki razem ze mną. Z klęku przeniosłem się do siadu, następnie oparłem się rękoma - za dużo mówię. Blayvy jednak miała w sobie chyba coś takiego, że nie potrafiłem milczeć tak jak zawsze. Pewnie to dlatego, że jest kartą. Wiadomo, że będąc z bogiem nie można sobie na wiele pozwolić. No nic. Momentalnie poczułem jak coś pląta się między moimi uszkami. Łaskotało, strasznie łaskotało. Gdy to nie ustawało przesunąłem ręce do przodu. Nie chciałem upaść na twarz, bo to boli. Kochane, a jednak wredne robaczki! Energicznie ruszając uszami starałem się ich odgonić, ale to na nic. Było ich coraz to więcej. Na policzki mimowolnie wdarły się rumieńce, a więc natychmiast odwróciłem głowę. Postanowiłem więc sobie wspomóc jedną z dłoni, którą zacząłem machać w celu odstraszenia świetlików.
- By-Bywają i te... te tak-kie w-w-wre-dne - zacząłem dukać.


< Blayvy? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz